piątek, 19 maja 2017

Airbourne - Runnin' Wild (2007)




Wskoczyć w buty z językiem wyeksponowanym (w naszych rodzimych okolicznościach spod znaku marki Sofix :)) jeansy powycierane na zadek wciągnąć, spraną koszulkę na klatę wcisnąć oraz stylową ramoneską szyku dopełnić i w takim wdzianku można śmiało debiut krajanów braci Young przesłuchać. Chociaż głosy recenzentów przy okazji premiery Runnin’ Wild, najczęściej jako inspirację dla Airboune właśnie legendę AC/DC przywoływały, to śmiem twierdzić, że one równie mocno powiązane z amerykańskim glam metalem, czy podkręconym intensywnie hard rockiem, jak z dynamicznym obliczem blues rocka, którym ikona ekscytowała dzięki przede wszystkim szołmeńskiej zabawie wiosłem wiecznego chłopca w mundurku. W sumie w tej bezpretensjonalnej, nieco zmetalizowanej rock’n’rollowej zabawie nie chodzi przecież o akademicką analizę struktur, ale o przednią zabawę bez większych zobowiązań. Nie ma w niej mowy o oryginalności, jest za to wyłącznie bezkompromisowe korzystanie ze spuścizny największych ejtisowych legend. Zatem jeżeli chłopaki dostarczają materiału dźwiękowego, który idealnym tłem dla mocno zakrapianych hucznych imprez bez zawracania sobie łba etykietą, to na cholerę próbować rozkminiać skąd znamy taki rodzaj dynamiki i gdzie to słyszeliśmy już takież riffy. Tym czterem łobuzom żywcem wyjętym z dawno minionej epoki udała się rzecz rzadko notowana, że w czasach nie bardzo przyjaznych nieokrzesanej estetyce, oni są na tyle wiarygodni i przekonujący, że nawet zdystansowani do hedonistycznej stylistyki łykają ten wysokoprocentowy trunek bez przepity. Chociaż zdaje sobie doskonale sprawę, że w tej lidze po latach osiemdziesiątych sporo kapel, szczególnie u Skandynawów względnie spore kariery zrobiło (Backyard Babies, Turbonegro, a ostatnio Bullets), to jednak propozycja Australijczyków najskuteczniej mi się wkręciła i od kilku lat jest w stanie zaistnieć z każdą kolejną płytą stanowiącą niemal kopię 1:1 debiutu. Mają goście żyłkę do pisania ekstremalnie chwytliwych numerów, w których chóralne zaśpiewy skutecznie zachęcają do powtarzania refrenów, a nośne solówki wciskają w łapska powietrzną gitarę. Osiągają to, bo czuć, że w tej postawie i tych numerach jest czysta wiara w bezkompromisowego, nieco prymitywnego rock’n’rolla.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj