Wskoczyć
w buty z językiem wyeksponowanym (w naszych rodzimych okolicznościach spod znaku
marki Sofix :)) jeansy powycierane na zadek wciągnąć, spraną koszulkę na klatę wcisnąć oraz stylową ramoneską szyku dopełnić i w takim wdzianku można śmiało debiut
krajanów braci Young przesłuchać. Chociaż głosy recenzentów przy okazji
premiery Runnin’ Wild, najczęściej jako inspirację dla Airboune właśnie legendę
AC/DC przywoływały, to śmiem twierdzić, że one równie mocno powiązane z
amerykańskim glam metalem, czy podkręconym intensywnie hard rockiem, jak z dynamicznym obliczem blues rocka, którym ikona ekscytowała dzięki przede wszystkim szołmeńskiej
zabawie wiosłem wiecznego chłopca w mundurku. W
sumie w tej bezpretensjonalnej, nieco zmetalizowanej rock’n’rollowej zabawie
nie chodzi przecież o akademicką analizę struktur, ale o przednią
zabawę bez większych zobowiązań. Nie ma w niej mowy o oryginalności, jest za to
wyłącznie bezkompromisowe korzystanie ze spuścizny największych ejtisowych
legend. Zatem jeżeli chłopaki dostarczają materiału dźwiękowego, który idealnym
tłem dla mocno zakrapianych hucznych imprez bez zawracania sobie łba etykietą,
to na cholerę próbować rozkminiać skąd znamy taki rodzaj dynamiki i gdzie to
słyszeliśmy już takież riffy. Tym czterem łobuzom żywcem wyjętym z dawno
minionej epoki udała się rzecz rzadko notowana, że w czasach nie bardzo
przyjaznych nieokrzesanej estetyce, oni są na tyle wiarygodni i przekonujący, że nawet zdystansowani do hedonistycznej stylistyki łykają ten wysokoprocentowy
trunek bez przepity. Chociaż zdaje sobie doskonale sprawę, że w tej lidze po
latach osiemdziesiątych sporo kapel, szczególnie u Skandynawów względnie spore kariery zrobiło (Backyard Babies, Turbonegro, a ostatnio
Bullets), to jednak propozycja Australijczyków najskuteczniej mi się wkręciła i
od kilku lat jest w stanie zaistnieć z każdą kolejną płytą stanowiącą niemal kopię 1:1
debiutu. Mają goście żyłkę do pisania ekstremalnie chwytliwych
numerów, w których chóralne zaśpiewy skutecznie zachęcają do powtarzania
refrenów, a nośne solówki wciskają w łapska powietrzną gitarę. Osiągają to, bo czuć,
że w tej postawie i tych numerach jest czysta wiara w bezkompromisowego, nieco
prymitywnego rock’n’rolla.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz