czwartek, 11 października 2018

Under the Silver Lake / Tajemnice Silver Lake (2018) - David Robert Mitchell




Czy tylko ja mam przekonanie, że w tym konkretnym przypadku David Robert Mitchell, to taki Terry Gilliam w równych proporcjach zmieszany z Davidem Lynchem? Wychowany w dodatku na grach Nintendo, karmiony „spielbergopodobnym” młodzieżowym kinem przygodowym, carpenterowskimi horrorami i całym ejtisowym pop rockiem żywcem z klasycznej MTV. Z muzyką nie w tle jako obrazu dopełnieniem, ale w roli głównej, w postaci która w zasadzie bez większej obawy o zatracenie klimatu mogłaby być użyta w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych w filmach Hitchcocka. Tajemnice Silver Lake, to fuzja przeróżnych wpływów wykopanych na popkulturowym wysypisku i ponadto jeszcze napędzana dodatkowo metafizyczną filozofią zagajającą do poszukujących prawdy uniwersalnej o transcendencji. Totalny misz masz, kompletnie wyobraźni popuszczone wodze i scenariusz którego wątki rozpływają się w przestrzeni, tuż po ich wybrzmieniu, niczym sens gadki (jak obejrzycie, zrozumiecie :)) typa za fortepianem, nawijającego genialnie o istocie popkultury. Fajna kinowa przygoda sygnowana przez studio A24, pobudzająca jazda rollercoasterem poprzez kinowe gatunki i popkulturowe inspiracje. Idealna propozycja dla nerdów i geeków, wszystkich tych którzy dziecięcej pasji w sobie nie zatracili i żyją bardziej kolekcjonowaniem książek, komiksów, tematycznych magazynów, płyt, czy nawet kaset, zamiast twardo stąpać po ziemi skupiając się na zarabianiu kapusty. Kino dla cholernie inteligentnych "dziwaków" zawiasami częstokroć pobłażliwie określanymi, którzy w ucieczce w pasję odnajdują radość życia i kryjówkę przed nudną rzeczywistością. Kłaniająca się przeszłości zabawa konwencjami, z doskonałym warsztatem operatorskim, kapitalnie zaaranżowanymi klasycznymi trickami z zakresu pracy kamery i montażu oraz z aktorstwem na zaskakująco wysokim poziomie. Szczególnie Andrew Garfielda, którego dotąd absolutnie nie trawiłem, a tutaj jako Sam daje znakomicie radę i dostarcza mi przełomowego do zmiany sposobu myślenia o nim argumentu, że jak nie musi grać płaczliwego chłoptasia, to jest naprawdę dobry w te aktorskie klocki. Jeśli jednak takie swoiste koktajle ze wszystkiego i z wszystkim są dla was z reguły tak jak i dla mnie ciężkostrawne, to uważajcie, aczkolwiek akurat w tym przypadku pomimo przesady mnie się nie ulało, chociaż chwilami blisko było. Zatem ostrożnie, ale jednak polecam.

P.S. Przyznaję, że w początkowej fazie przyswajania Tajemnic Silver Lake nieco w skojarzeniach się pogubiłem, bowiem gdzieś seans powyższy wzbudził we mnie przekonanie, że musi to być film gościa, który nakręcił jakiś czas temu coś co funkcjonowało pod tytułem Dom w głębi lasu. Ta formuła jaka uderzała z ekranu przypominała nie tylko symbolicznie ten sposób ekspresji, a ja jak się okazało takie powziąłem domniemanie, bowiem sugestii podświadomej się poddałem, gdyż zaledwie dwa dni wcześniej przy okazji poznania trailera do Źle się dzieje w El Royale właśnie nazwisko Andrew Goddarda mi przypomniano. Ot, taki psikus. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj