poniedziałek, 23 czerwca 2025

The Phoenician Scheme / Fenicki układ (2025) - Wes Anderson

 


Nazwiska nazwiska i nazwiska, a ponoć same nazwiska nie grają. U Wesa grają na pełnej ale jak grają wyznacza im wyłącznie Anderson (nie ma zbyt wiele w Benicio poniekąd Benicia i w Benedykcie Benedykta), więc grają oni i nie tylko oni naturalnie dopasowując się, tak jak kultem otaczany szef im zagra, więc w stylu Jego wyłącznie. To rodzaj zarzutu, bo pod potrzebą zanotowania w emploi większej roli bądź epizodu u kreatywnego oryginała, kryje się więcej z automatyzmu, niż prawdziwej aktorskiej sztuki. Numer jeden scenografia i dialogi, potem z premedytacją przestylizowana świadomie historia, jaka bez tej oryginalnej andersonowej formy straciłaby mnóstwo na atrakcyjności - stałaby się rozrywkowo paradoksalnie pretensjonalna. Historia w rzeczy samej lekko podkręcona symboliczną wymową. Interpretująca i przemycająca, ale jeśli w towarzystwie zamiast o jej obliczu rozmawia się i deliberując analizuje czy Wes zjada już swój ogon, to chyba niezbyt dobrze o niej świadczy. Gość kreuje uroczo ale czy w tym sterylnie, wyrachowanie wystylizowanym świecie narracyjnym i obrazowym są jakiekolwiek emocje? Jest wdzięk-ferment-absurd, jest styl-ironia-performance, jest też symetria-kadr-pastel oraz już intensywne oblizywanie wspomnianego ogona, bowiem bez względu jak Anderson historię skomplikuje i podrasuje, to maniera powszednieje i blaknie coraz bardziej.

P.S. Kręcę powyżej nosem, ale za Billa Murray w roli Boga, sporo akurat mogę wybaczyć. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz