piątek, 18 lipca 2025

Le fabuleux destin d'Amélie Poulain / Amelia (2001) - Jean-Pierre Jeunet

 

Miał tu być wstęp w pierwszej kolejności - kilka zdań o tym że chyba mi wstyd przez to moje swego czasu zaniechanie i że brak świadomości bez świadomości o świadomości pewnych powiązań teraz trudniejszy niż naturalnie gdy był po prostu nie będąc w zasadzie. :) Miał być teraz ale będzie (być może) już za chwilę przy okazji kolejnego klasyka oryginalnego Francuza. W tym dzisiejszym czasu przedziale przejdę (bo tak sobie założyłem) natychmiast to sedna, że Amelia to żywe złoto, jako postać i jako opowieść. Rodzaj realizmu magicznego z bardzo głębokim, angażującym wyobraźnię i uczucia głębokim dnem. Oczywiście o miłości, niestandardowo mocno niekonwencjonalnie też o osobliwie wyjątkowym uczuciu, postaci wychodzących poza schemat i o pewnego rodzaju tajemniczej szaradzie, z pasją fascynująco opowiadanej. O wadze szczegółu i uszczęśliwianiu małymi sprytnymi planami. Układanka złożona z forteli o empatii i z dojrzałą romantyczną pocałunkową puentą – do dzieła, odważnie. :) Cudownie narracyjnie pleciona historia z mnóstwem nieoczywistych szczegółów i minimalna ilością rzeczy oczywistych. Z muzyką która nie jest li tylko tłem, ale integralną, a może wręcz kluczową wobec w mozaikę spisanej w scenariuszu treści. Z dźwiękami jakie w sumie nie tylko samą muzyczną warstwą oplątują widza, ale są wyrazistymi niezwykle przykładami jak wiele zależy od roli słuchu gdy paradoksalnie się patrzy, bowiem Amelia z pozoru to przede wszystkim wizualna strona. Swoje też robi finezyjnie płynny sposób filmowania w ruchu i scenografia z bogactwem rekwizytów, jest więc ogólnie bardzo oryginalnie w sferze słów i z żółto-zielonkawym filtrem, ale bez tej wysuniętej na front realizacji pobudzającej wyobraźnie nuty ze smaczkami (polecam posłuchać osobno też OST), natchniony i frywolny jednocześnie obraz, nie byłby aż tak gigantycznie inspirującym przeżyciem elementarnie/nadrzędnie romantycznym. Bez względu iż urzekające oczy i uśmiech Audrey - panienki z piątego, nadał mu walor w pierwszym kontakcie decydujący. Rozumiem teraz doskonale jak bardzo Amelia mogła wejść widzowi z wysokim poziomem wrażliwości, kierunkiem emocjonalnym podobnym pod skórę, do serca i do głowy i zostać tam na długie lata, bo spotkałem życiowym fartem fascynujący przykład takiej nie tylko wyłącznie sentymentalnej symbiozy, jaka okazała się jeszcze bardziej wiążąca niż się wydawało, wpływając nie tylko na sposób czucia świata, ale też podświadomie nawet na gesty. Mnie spóźnionego też Amelia natchnęła i włączyła mi wyobraźnię, ale kochasz ją najmocniej bezkrytycznie, kiedy jest wysoki poziom identyfikacji z cechami osobowościowymi i dyspozycjami psychicznymi, czyli mentalna zbieżność kluczowa. Taka prawda realna - w baśniowej oprawie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz