Siłę nie jedyną, tego absolutnie nie robiącego wrażenia naturszczykowatego aktorsko obrazu (a jest takim), stanowi wzbudzające uznanie zaangażowanie postaci głównej. Człowieka zdeterminowanego, inteligentnego, doświadczonego, skruszonego lub totalnie pokornego - w sumie niewiele o jego przeszłości wiemy, ale od początku z nim jako widzowie powszechnie sympatyzujemy. Historia to wraz z nim ludzi osadzonych w miejscu odosobnienia - więźniów słynnego Sing Sing (dla niewtajemniczonych amerykański zakład karny o maksymalnym rygorze, znajdujący się w miejscowości Ossining w stanie Nowy Jork). Sfrustrowanych, gniewnych, niepokornych i nader często brutalnych. Typów na pozór jednoznacznie spod ciemnej gwiazdy, w których kłębią się niekontrolowane napięcia i jedynym ich celem jest walka o przetrwanie w nieprzyjaznych środowiskach. Pożeranych przez własną wściekłość, niczym bestie na łańcuchach trzymanych, jednak uczących się być ludźmi. Więźniach którzy zostali poddani eksperymentalnej terapii resocjalizacyjnej, w kółku teatralnym. Dostali szansę na odnalezienie na nowo siebie, pokonując własne najgorsze demony. Na dotarcie do zapomnianego lub nigdy nie odczuwanego dotychczas człowieczeństwa poprzez odsłanianie się, zrzucaniu zbroi - przybieranie nowych póz, uwalnianie się od dotychczasowych ról. Straszliwie trudny to proces, gdzie kłoda za kłodą, nieprzezwyciężalne opory co krok i upadanie pod ciężarem wyzwania oraz strach, raz spinający i paraliżujący, innym razem wywołujący lęk przed odsłanianiem nawet najmniejszej wrażliwości, wyzwalając odruchy obronne - manewry odstraszające. Być może ten forsowany nieco ocieplający wizerunek bandziora, gangstera, kryminalisty może wydawać się co dla niektórych zbyt naiwny czy życzeniowy, ale przez fakt iż oparty na autentycznych wydarzeniach (postaci grające samych siebie), to ten mały film odbiera się jako podnoszące na duchu, bardzo ciepłe, mądre i najważniejsze że życzliwe i szczere filmowe doświadczenie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz