Się w moim podejściu do Hey(a) dzieje, choć nie dzieje się nic co by nie było kompletnie brane pod uwagę jako niemożliwe (Hey grupa nie znająca granic), bo stare albumy Hey to siedzą mi tak do wysokości "znaku zapytania" stale i bez uwag, choć może debiut najbardziej rozpoznawalny ma swoje jeszcze mniej błyskotliwe muzycznie momenty, ale pomiędzy Ho! a wspomnianym to wydarzyły się w wymiarze postępu i dojrzałości sytuacje wybitne. Nie będę miał też zapewne uwag gdy podejdę na nowo do Karmy i krążka który sobie zapamiętałem jako "stop", ale od [sic!] przez położony teraz pod szkiełko i oko nienaukowe Mariusza album, to ja wówczas gdy wbijał na rynek podchodziłem raczej z dystansem, a dziś na seryjnie serio jestem nim zachwycony. Może z zachwytu nie mlaskałem gdy pierwszy raz odsłuchiwałem, ale jednak nie pamiętam bym odnalazł na nim powód by się na ekipę Banacha i Nosowskiej zwiesił - zwyczajnie nie kręciłem się jak oszalały w nieszablonowym rocku wtedy tak na tyle mocno, bym został przy pro ewolucyjnym kierunku (nie gramy już polskiego grunge'u). Nie obraziłem się, ale i nie czułem potrzeby głębszego eksplorowania nowych dokonań szczecinian, zatem naturalnie zsunęli się na margines, a ja obecnie otrzymuje tym samym dowód w postaci argumentu do przekonania, że im człowiek starszy i mniej radykalny, tym więcej zauważa i zdecydowanie na tym korzysta, bowiem napisać że Music Music jest czymś na polskim rynku muzycznym (tak teraz, jak i tym bardziej gdy miał premierę) zwyczajnym, a tym bardziej niezasługujących na ochy i achy, to wstydzić się tych przekonań za jakiś czas - gdy w końcu do tej wielkości się dojrzeje. Stwierdzam więc na początku czerwca roku 2025, iż wiadomo Kaśki teksty sztos i za nią często i gęsto w takim stylu długo długo nic, co jest oczywistością najoczywistszą, ale poza tym segmentem jej geniuszu, to jest tu jeszcze geniusz eklektyzmu aranżacyjnego, produkcyjnego ochoczo korzystającego z szerokiego zasobu inspiracji gatunkowych. Music Music nie jest z jednej strony przegięty, jest dość oszczędny ale nie ascetyczny, jednakowoż przebogaty w smaczki, detaliki przezajebiste, a rozstrzał stylistyczny kompozycji kompletnie nie powoduje iż ma się wrażenie słuchania płyty niespójnej, bowiem wszystko się spina idealnie i różne odcienie alternatywy około rockowej współistnieją tutaj w kapitalnej harmonii, kiedy nawet po cudownie milutkim instrumentalnie Mru-Mru wchodzi największa zaskoczka, bo niemal hiphopowo podszyty, twardy (wyrazisty) rytmicznie Mehehe. Słucham i z podziwu nie wychodzę - wpadłem czuję w Hey po latach jeszcze bardziej niżbym w nim był rozsmakowany gdy wszyscy stylizowani na rockowo smarkacze w nim siedzieli. Jezusie co tu na ten przykład w takiej niby prostocie Morf&Na się wyprawia z dęciaków sznytem, czy w banalnych niby tylko pozornie akustykach na Moogie (takich plumkań czarownych jest tu znakomita przecież większość) to ja nie wierzę - że w odpowiednim momencie i jeszcze długo po nim nie z-czaiłem. Głupim albo głuchym. ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz