piątek, 30 kwietnia 2021
Katatonia - Discouraged Ones (1998)
czwartek, 29 kwietnia 2021
Mustasch - Powerhouse (2005)
wtorek, 27 kwietnia 2021
Dreamland / Wyśniony świat (2019) - Miles Joris-Peyrafitte
Zaskakująco witalnie opowiedziana i ciekawie sfilmowana nieszczęśliwa historia miłosna, postaci których losy skrzyżował przypadek, a dalej w wir dramatu pchnęły podobne życiowe zawirowania i wpierw jednostronna, a w finale już obustronna fascynacja. Historia niby wtórna, bo przypominająca poniekąd naturalnie przypadek Bonnie i Clyde’a, lecz mimo że to nic oszałamiająco nowego, to zrobiono z tej opowieści naprawdę atrakcyjną narracyjnie oraz dla oczu i serca produkcję. Niby tutaj klasyczny szlif warsztatowy główny kurs wyznacza, ale jednak montaż intensyfikuje napięcie, klimat niepokojących zdjęć i scenografia dopieszcza wymiar estetyczny, a nad wszystkim unosi się duch gęstniejącego z każdą minutą, osadzonego w prowincjonalnej Ameryce lat trzydziestych XX wieku thrillera. Stąd film młodego i jak przekonuje obiecującego reżysera wciąga i trudno się tej historii oprzeć, szczególnie kiedy jest się pozbawionym odporności na romantyczne kino a’la gangsterskie. Innymi słowy, miałem wbrew słabemu wrażeniu po zapoznaniu się z plakatem jednak nadzieję że będzie dobrze, a okazało się że było nawet bardzo dobrze, a pod względem wizualnym, to bezdyskusyjnie wielce efektownie.
poniedziałek, 26 kwietnia 2021
Prometheus / Prometeusz (2012) - Ridley Scott
Technicznie i wizualnie wysoka klasa, nie uznam jednak że lepiej wtedy było niż w przypadku Covenant wyszło - poziom to porównywalny. Tym bardziej z żadnym większym ciśnieniem czy zaskoczeniem - w dodatku nowa seria jednak bez tej magii i w odbiorze młodzieńczej ekscytacji, jaka ikonicznej pierwszej odsłonie czterech epizodów Obcego towarzyszyła. Pomysł, inspiracja i intencje ciekawe, ale gdzieś po drodze zagubił się właściwy sens i chyba jednak zbytnie filozofowanie, zobrazowane płytką, w znaczeniu przewidywalnie schematyczną narracją sprowadziły kultowy świat do poziomu wyłącznie nabijacza kabzy producentom i miziania megalomańskiej ambicji Ridley’a Scotta. Można oczywiście wypełnić ten szmat czasu pomiędzy czasem akcji Prometeusza i Ósmego pasażera Nostromo jeszcze wieloma próbami zagospodarowywania otwartego pola, ale chyba już casus kolejnej z 2017-ego roku części dał do zrozumienia że konwencja to się wyczerpała. W moim przekonaniu można było zrobić to zdecydowanie oryginalniej i efektywniej połączyć paranaukowo-filozoficzną "genealogię" z rozbudowanym kinem akcji. Jest jednak jak jest, wyszło według przyjętej koncepcji całkiem poprawnie/przyzwoicie. Szkoda jednako że szablonowo, więc nie ma się czym podniecać, a można jedynie spędzić rozrywkowo czas przed telewizorem, kiedy akurat nic bardziej zajmującego nadawcy nie proponują. Tak ja przynajmniej swego czasu uczyniłem. :)
niedziela, 25 kwietnia 2021
Every Breath You Take / Każdy twój oddech (2021) - Vaughn Stein
W przeciągu dwóch, może trzech ostatnich tygodni notuje wysyp filmów z moim faworyzowanym młodszym Affleckiem w obsadzie. Nie ukrywam że do zainteresowania tym tytułem przyczynił się decydująco aktor wyżej wymieniony, bo poza jego udziałem nic więcej magnesem nie mogę uznać. Jak się okazuje, co do kreacji Afflecka szału nie ma, ale i poza poziom bardzo dobry oczywiście on nie schodzi. Problem chyba w tym że korzystniej wypaść nie mógł, więcej ponad to co zobaczyłem z roli wycisnąć szans nie miał, gdyż warunki scenariuszowe i sama realizacyjnie licha formuła gatunkowa rozwinąć skrzydeł mu nie pozwoliły. Mimo iż klimat mrocznego dreszczowca mógłby z powodzeniem w fabułę pomóc się wkręcić, to reżyser tak tu nużąco narrację prowadzi że wiszące gęste napięcie nie przekłada się wcale na oczekiwaną ekscytację. Nuda i sztampa, szablon i męcząca nijakość, a usiłowania zaciekawienia to raczej tylko puste gesty bezradności. Liczyłem na coś zdecydowanie bardziej frapującego niż tylko schematyczną zagadkę z kwadratową emocjonalnością postaci. Oczekiwałem przecież właśnie emocji, a nie słabo sprzedanej quasi tajemnicy w której z daleka czuć z psychopatą twista - a to uznaje za oczywistość nie do wybaczenia. Przynajmniej nie w takiej praktycznie miałkiej formule, opierającej teoretycznie wedle najlepszych standardów gatunkowych swą świeżość i atrakcyjność na bombowych zaskoczeniach.
środa, 21 kwietnia 2021
The Joy Formidable - Aaarth (2018)
wtorek, 20 kwietnia 2021
Palm Springs (2020) - Max Barbakow
poniedziałek, 19 kwietnia 2021
Greta Van Fleet - The Battle at Garden's Gate (2021)
niedziela, 18 kwietnia 2021
Pirates / Piraci (1986) - Roman Polański
Polański ejtisowy, to już wówczas pełną mordą poważny reżyser, a nawet już klasyk, bowiem z ogromnym dorobkiem doświadczenia/obycia, doceniony festiwalowo i ze statusem względnego innowatora. Mógł więc sobie pozwolić na więcej fantazji, czyli zabawę gatunkami i na stylistycznej wyobraźni popuszczenie wodzy. Zrobił wtedy film jednocześnie groteskowy i chyba też gdzieś pod zabawną powłoką ambitny. Kiedy jako smarkacz Piratów w kinie widziałem, to z tej dojrzałej strony zachwycony być nie mogłem, chyba że wrażenie na mnie wyłącznie jego „przekomiczny” (spożywanie szczura) charakter robił, bo o odszukiwaniu bystrych wtrętów i aluzji mowy być wówczas nie mogło. Pamiętałem więc Piratów tylko z tej perspektywy i kiedy po mnóstwie lat odświeżyłem tytuł, to jestem zaskoczony, że sporo w tej zabawie estetyką marynistycznego kina wyraźnych odniesień do sytuacji politycznej bloku środkowo-wschodnioeuropejskiego, a dokładnie (poczytałem, oczy mi się otworzyły) do bolszewickiej rewolucji. To chyba nie przypadek że kapitan nazywa się Red, dalej dwa piszczele z pirackiej flagi kojarzą się sierpem i młotem, a sama flaga w promieniach słońca przybiera odcień karmazynowy. Daleko to idąca interpretacja, ale też nie żaden rzut kulą w płot. Jeśli profesjonalna krytyka podobnie pisze, a sam Polański nie zaprzecza, to jest podstawa bym przepisywał podobne tej interpretacyjne mądrości. :) W moich oczach jednak najważniejsze w tym nie do końca docenionym klasyku tkwi w relacjach głównych bohaterów i kapitalnej kreacji Waltera Matthau, który posiadając w zawodowym dorobku całą galerię ciekawych postaci, mnie na zawsze w pierwszej kolejności będzie się kojarzył z jednonogim kapitan Thomasem Bartholomew Redem. Poza tym nawet jeśli wiele tu przerysowań, to kluczowego produkcyjnego rozmachu też nie brakuje, a muzyka z odpowiednią pompą przez orkiestrę zagrana towarzyszy każdej dynamicznej scenie. Ekscytująca ekranowa draka, mnóstwo zapadających w pamięć ujęć, również archaicznej z dzisiejszego punktu widzenia, a przez to romantycznej technicznej ekwilibrystyki oraz wprost nawiązanie do fantazją napędzanego kina przygodowego, jakim lata wcześniej w przypadku Nieustraszonych łowców wampirów mistrz raczył zaskoczoną krytykę poczęstować. Nawet jeśli nie do końca estetycznie moje zainteresowania, to nie powiem że nie doceniam klasy z jaką Polański się tutaj artystycznie zrealizował.
sobota, 17 kwietnia 2021
The Magnificent Seven / Siedmiu wspaniałych (2016) - Antoine Fuqua
Jeśli się porywa na legendarną klasykę to nie ma zmiłuj - więc albo idzie się na całość i choć to niezwykle trudne przyćmiewa oryginał, bądź częściowo uzyskuje się efekt lepszy, chociażby obecnymi możliwościami produkcyjnymi deklasując archaiczne środki pierwowzoru, albo tworzy ikonę na nowo, bądź bierze na klatę druzgocącą krytykę ze względu/bez względu na fakt czy jest uzasadniona. Jak pies do jeża podchodziłem więc do pracy wykonanej pod kierownictwem Antoine'a Fuqua, bo Siedmiu wspaniałych to cholera mimo pewnej banalności stwierdzenia złoto i kropka. Jednak biorąc pod uwagę że między innymi w przeszłości podobna westernowa sztuka powyżej opisana udała się między innymi Mangoldowi czy Coenom (pozdro kumatym :)), to w końcu sprawdziłem co nierówny częstokroć dotychczas reżyser klasykowi uczynił. Co nastąpiło już szybko zauważam i w miarę przystępnie próbuje wypunktować. Pierwsze na nie, to te twarze jakieś takie wymuskane zbytnio i obraz zbytnio obrobiony – w sumie cały w końcu Fuqua. :) Po pierwsze natomiast na tak to rozmach produkcyjny i wielka przygoda, która właściwie powinna być przygodą gigantyczną. Jest spektakularnie jak cholera, strzelaniny są takie że opad szczeny i nawet kilka razy myślałem że zginął wbrew zasadom ten dobry. :) Dalej fenomenalna kaskaderka i (smutek, smutek, smutek) poza tym nic szczególnego. Ale jak to ostatnio gdzieś przeczytałem, nie po to się chodzi do lasu by narzekać na drzewa, stąd zanim zdążę kolejne słabości wytykać to zamilknę.
piątek, 16 kwietnia 2021
The Father / Ojciec (2020) - Florian Zeller
Autorski projekt Floriana Zellera, wspieranego przez Christophera Hamptona, z muzyką nie bagatela kogo bo Ludovico Einaudi, czyli w przekonaniu nie tylko moim ale i eksperckim najbardziej uznanego obecnie europejskiego kompozytora muzyki filmowej. Ze wspaniałą obsadą i praktycznym wybornym aktorstwem święcącej swoje obecnie największe sukcesy Oliwią Colman i legendarnym Anthony'm Hopkinsem. Studium choroby Alzheimera tutaj tematem, wokół zespołu otępiennego fabuła osnuta. Jak przy odrobinie zadanego sobie wysiłku można u wiarygodnych źródeł doczytać, studium bardzo wyraziste, sugestywne, merytorycznie w punkt trafione. Kilka krótkich metaforycznych ujęć pomiędzy scenami, lecz większość to artystycznie cyzelowany, wymowny obraz konsekwencji choroby i powikłań w relacjach rodzinnych z nią dramatycznie powiązanych. Obraz głęboki rzeczowo, jak wspomniałem wybornie aktorsko zagrany i w dodatku niezwykle dopieszczony pod względem estetyki zdjęć. Wszystko co widzimy ma niemal miejsce wyłącznie w przestronnym londyńskim apartamencie, w którym przedmioty starannie dobrano, aby odtworzyć wiarygodny klimat inteligenckiego pochodzenia bohaterów. Jest po angielsku ceremonialnie, z użyciem wyrafinowanego słownictwa, dystyngowanych manier i pedantycznych wręcz manieryzmów, a one postawione świadomie w kontraście do zagubienia, pomieszanie zmysłów u którego podstaw zmiany w percepcji - zwidów, dziur w pamięci, kompletnego koszmaru utraty możliwości rozpoznawania rzeczywistości. Narastającego strachu w obliczu nieznanego, przynoszącego systematycznie kolejne splątane wątki i wspomnienia, dla wciąż próbującego racjonalizować szczególnie błyskotliwego umysłu. To co czyni film Zellera w układzie odniesienia innych podobne zagadnienia rozpatrujących produkcji wyjątkowym, to inna niż zazwyczaj perspektywa. Dotychczasowe obrazy najczęściej skupiały się wyłącznie na koszmarze najbliższych. Ten akurat równomiernie perspektywy miesza, choć z racji świeżości spojrzenia od wewnątrz umysłu osoby chorej, to ta druga naturalnie większą uwagę zaskarbia, czyniąc owocnie z klasycznego dramatu obyczajowego swoisty kameralny horror.
czwartek, 15 kwietnia 2021
Fear Factory – Soul Of A New Machine (1992)
środa, 14 kwietnia 2021
Le daim / Deerskin (2019) - Quentin Dupieux
Przyznaję, iż z dotychczasowych filmów Quentin Dupieux hmmm… no niewiele rozumiałem i były to zaiste doświadczenia dość kuriozalne, bo gość w fachowe kino bawić się potrafi, lecz na ten swój oryginalny, mocno pokrętny sposób. Skubaniec mimo to daje radę, ogarnia tematy niecodziennie, lecz nawet w tak dziwaczniej konwencji udaje mu się przykuć uwagę, przy okazji utrzymując napięcie w rozwijanej fabule i nie wzbudzać przy tym uśmiechu zażenowania. Le Daim akurat zdaje się najmniej wystawiać widza na intelektualną próbę, a bardziej skupia się na samej abstrakcyjności niż zawiłości. To w zasadzie, gdyby nie dziwaczny wątek w scenariuszu pełnokrwisty thriller, korzystający bezceremonialnie z wielogatunkowych inspiracji i poważna metaforycznie, mimo że zwięzła rozprawa o naturze człowieka. Szanuję, ale z pełnym przekonaniem nie kupuje. Może kiedyś nakręci coś bardziej konwencjonalnego i zaskoczy w końcu swoich wielbicieli bardziej niż takich zdystansowanych pseudokrytyków mnie podobnych. Będę czekał życząc sobie wytrwałości w cierpliwości.
P.S. Jeśli wlepiać wzrok wyłącznie w wizualne atuty, to one są i potrafią swoiście nieswoistą lub nieswoiście swoistą aurę wykreować, a siłą sprawczą dla wyrażenia mego uznania raz kolorystyka stawiająca na wyblakłe barwy, dwa scenografia jakby naszkicowana - zbudowana od niechcenia, a jednak dzięki prostocie estetycznej naturalnie korespondująca z zaskakująco nieskomplikowaną i dla kontrastu wyrazistą fabułą oraz kapitalnie aktorsko odnajdującym się w tym świecie Jeanem Dujardin. Natomiast co mi chciał tą opowieścią artysta powiedzieć to wiem, bez większego trudu się domyślam – po raz pierwszy w jego przypadku. Ale nie powiem, zostawię interpretację dla siebie. :)
wtorek, 13 kwietnia 2021
Soilwork - A Predator's Portrait (2001)
poniedziałek, 12 kwietnia 2021
The Fearless Vampire Killers / Nieustraszeni pogromcy wampirów (1967) - Roman Polański
Ten film to pastiszowy crème de la crème, dzieło w swojej kategorii gatunkowej wyborne. Tak samo mocno bazujące w swojej formie na horrorach wytwórni Hammer, lub nawet może je inspirujące (nie mam szerokiej wiedzy, za gatunkiem nie szaleje), jak równie dobrze będące fundamentem późniejszego spojrzenia Francisa Forda Coppoli na historie hrabiego Draculi. Ten sznyt wizualny jest po prostu zjawiskowy, urzekający (i wszystkie tych określeń synonimy razem wzięte), a poczucie humoru jakim Polański tutaj się popisuje, to jakiś groteskowy Olimp dosłownie. Odjechany psychodeliczny trip, mistrzostwo świata w idealnym zbalansowaniu klasycznej quasi teatralnej formuły opartej na kartonowych dekoracjach, z pełnią wyobraźni i dobrego smaku estetycznego, wspartego dodatkowo puszczeniem oczka. Jestem zatem pod wrażeniem itp, ale nie czuję takiej sympatii jaka mogłaby wynikać z powyżej wyartykułowanych superlatyw, bowiem są one czysto obiektywne, gdyż nie stawiam formuły jajcarskiej nazbyt wysoko, więc tacy Pogromcy czy późniejsi Piraci Polańskiego nigdy nie będą przeze mnie uznani za najlepsze dokonania naszego Mistrza. Znacznie wyżej stawiam, bardziej cenię więc jego obrazy, które dalekie są od pajacowania i tak samo dzieła Coppoli subiektywnie nie jestem w stanie postawić na równi z Pogromcami. Ten nowszy to majstersztyk artystyczny, kapitalny także pod względem przenikliwej treści, natomiast ten starszy w moich oczach to wyłącznie dobra zabawa i fajne wrażenia sprowadzone przede wszystkim do urokliwie mrocznej scenografii, a poza tym trochę mniej niżbym wymagał - znaczy nie akurat to, w co gatunkowo celuję. Ot co!
P.S. Filmowe adaptacje radzieckich baśni z lat 60-ych – tak, tutaj też węszę inspiracji wizualnych dla pomysłu Polańskiego. :)
niedziela, 11 kwietnia 2021
Resistance / Niezłomni (2020) - Jonathan Jakubowicz
Nie posiadam wiedzy nazbyt szerokiej w temacie filmografii Jonathana Jakubowicza. Ograniczona ona do tej pory jedynie do naprawdę dobrego obrazu biograficznego o bokserskim mistrzu z Panamy. Film ten ogólnie był bardzo w porządku, ale brakło mu po pierwsze jakiejkolwiek oryginalności, po drugie przebojowo przejętego rynku. Produkcja była zwyczajnie sztampowa i tylko dzięki tematyce i świetnemu aktorstwo na dłużej rozpoznawalna. Toteż nieco się ociągałem, gdy nowy film reżysera miałem już w zasięgu, bowiem poprawności tylko się spodziewałem, a temat związany ściśle z holokaustem miał już tyle kinowych odsłon i to w skrajnie różnorodnym formacie (z kilkoma przełomowymi, wręcz wybitnymi dziełami na czele), że wymagania wywindowane na najwyższy poziom ten opór jeszcze mocniej zwiększały. Teraz gdy 120 minut projekcji za mną mogę napisać, że powstał film wzruszający, film poruszający i wstrząsający, ale też oczywisty i z pewnością ambitnego widza artystycznie nieprzekonujący. Nie powoduje to jednak że czas spędzony przed ekranem to czasu strata, bo wszelkie sposoby wizualnego uwrażliwiania, nawet poprzez powtarzalne wykorzystywanie wielokrotnie przemielonych treści, szczególnie gdy może to być praca wykonana dla widza wciąż kształtującego własną osobowość i gusta, wreszcie dopiero rozpoczynającego odkrywanie tajemnic historii Europy i świata ważna. Nie chcę przez to powiedzieć, że to tylko film dla widza względnie młodego, czy pozbawionego wysublimowanego gustu - to zwyczajnie obraz który z pewnością nie przejdzie do historii kinematografii, co nie oznacza że jego powstanie nie miało większego sensu. Powodów by powstał nie brakowało, a dwoma fundamentalnymi osoby Marcela Marceau i Klausa Barbie. Zatem z poczucia obowiązki dodaję że fabuła oparta została na biografii nie byle kogo, bowiem samego najsłynniejszego francuskiego mima, na którego życiowej drodze pojawił się kluczowy wątek nazizmu, nie tylko w postaci jednego z najkrwawszych zbrodniarzy hitlerowskich. Potwora w ludzkiej skórze, nazywanego rzeźnikiem Lyonu, którego życie zakończyło się dopiero w 1991 roku. Można by w tym miejscu zadać pytanie, skąd u Boga taka dla jego podłej egzystencji wyrozumiałość? Pytanie na które odpowiedź jest milczeniem.
sobota, 10 kwietnia 2021
Our Friend / Przyjaciel domu (2019) - Gabriela Cowperthwaite
Mniej więcej 12 lat pełnego
mniejszych trosk i większych wyzwań, ale jednak bardzo szczęśliwego małżeńskiego
życia i w nim pojawiający się kompletnie znienacka poważny cios, który przynosi
rozłożony w czasie dramat, zmieniając wypracowaną pomyślność w cierpienie. Ciepła opowieść oparta o autentyczne wydarzenia –
historia o nieszczęściu które dotyka dotychczasowe szczęście, rozpisana na
kilkanaście niechronologicznie przedstawionych lat, w których widz ze wzruszeniem i z nienaturalnie (biorąc pod rozwagę wyjściową tragedię) błogą przyjemnością obserwuje złożony z różnych zakrętów i prostych
proces budowania niezwyklej relacji partnerskiej pomiędzy tytułowym
przyjacielem rodziny, a czteroosobową rodziną. To obraz z gatunku tych
ascetycznych pod względem formy i wykorzystania środków stylistycznych, a
niezmiernie bogaty subtelnymi emocjami i prostymi uniwersalnymi prawdami o tym,
co człowieka czyni spełnionym i jak to czerpanie energii z wzajemnego oddania i
ciepła bliskich dusz może być brutalnie zaburzone chorobą - a pomimo przeżywanego
cierpienia, to jednak nie odbiera kluczowej bliskości wspólnocie, a wręcz poprzez tak
bolesne doświadczenie ją umacnia. Bowiem Przyjaceiel domu jest filmem
jednocześnie pozytywnym i trudnym - wręcz momentami przygnębiającym, ale w
gruncie rzeczy w całym swoim świadomym kształcie utrwalającym pierwszoplanową
rolę optymizmu w codziennych potyczkach bohaterów z głębokim żalem i bólem.
Optymizm i uparcie czerpana radość z życia – one wygrywają tą walkę dla dobra
każdej z postaci z osobna, jak przede wszystkim dla wspólnoty razem. Choć życie
brutalnego scenariusza nie zaprzestaje jej pisać.
P.S. Trochę w kilku kwestiach powyżej oszukuje, także pomijam jedną ważną psychologiczną istotę jego przesłania. Robię to, bowiem ten film jak prawdziwe życie, emocjonalnie kręci, zwodzi, daje i odbiera - wreszcie sprawdza cierpliwość i wytrzymałość. Czyni to jednak przejmująco i wzruszająco.
piątek, 9 kwietnia 2021
Sunnata - Burning in Heaven, Melting on Earth (2021)
Obserwuje tą ekipę niemal od kołyski, jeśli przyjąć za okres niemowlęcy czasy kiedy pod szyldem Satellite Beaver funkcjonowali. Uwagę przyciągnęli wtedy moją skutecznie i od tej pory nawet jeśli do częstego odsłuchu nie zawsze się przebijają, to nie wyobrażam sobie aby każdy kolejny materiał nie został chociaż kilkukrotnie obwąchany, a nawet jeśli okazuje się nader ciekawy, to przetrawiony skrupulatnie. Tak do tej pory było, że większych słabości na materiałach warszawskiej (mazowieckiej) ekipy nie dostrzegałem, a ciągła ewolucja muzycznej formuły dopingowała do wzmożonej uwagi. Cóżeż przynosi zatem czwarty długograj Sunnaty? Przynosi zasadniczo to czego można było się spodziewać, czyli jak sami w materiałach promocyjnych dają celnie do zrozumienia, zamkniętą w trzech kwadransach porcję szamańską atmosferą spowitego psychodelicznego doom-grunge’u. Rozpisanego na zaledwie sześć rozbudowanych kompozycji, w których rządzi i dzieli pielęgnowana od startu do finału atmosfera, stąd dodam nie bez przyczyny, że przymiotnik progresywny także można w charakterystyce tej nuty użyć, bowiem może brak tu wybitnych popisów instrumentalnych i solówek wielominutowych, ale progresywny rozwój tematów stanowi priorytet. Muzyka rośnie wprost proporcjonalnie do czasu trwania, dźwięki budują systematycznie i konsekwentnie napięcie, a wyczucie specyfiki stylistyki jest więcej niż tylko poprawnie zadowalające. Innymi słowy można przy utworach z Burning in Heaven, Melting on Earth odpłynąć, a jak słuchaczowi nie groźne ostrzejsze partie to nawet kapitalnie się zrelaksować - tudzież osobnik wybitnie na duchowość nastawiony wręcz oddać medytacji. Takie więc to granie które rytmem nie spiesznym w ogólności stoi i znakomicie wyraża za jego pośrednictwem melancholijne emocje. Ciszej, głośniej, sennie, a chwilami bardziej energetycznie, jednak powyżej stanów o średniej dynamice nie wychodząc. W sumie nie wiem czy mają na naszej rodzimej scenie gatunkową konkurencję, bo ja nie bardzo jestem w polskim podziemiu obeznany, więc porównać z kimś mniejszym lub większym nie bardzo potrafię, Mogę jedynie dodać, że gdyby mieli więcej szczęścia promocyjnego, to status podobny do Blindead im akurat by się należał. Mielą swoje i nawet mielą po swojemu, a do tego mają rękę do chwytliwej melodyki. Klasowa nuta i jeszcze nasi muzycy. Należy się toast za ich zdrowie, szczególnie w kurewsko nieprzychylnych dla nieżalu czasach.
czwartek, 8 kwietnia 2021
The United States vs. Billie Holiday / Billie Holiday (2021) - Lee Daniels
środa, 7 kwietnia 2021
The Little Things / Małe rzeczy (2021) - John Lee Hancock
Dawno nie widziałem tak konwencjonalnie po hollywoodzku zrobionego kryminału. W klasycznej odsłonie śledztwo
się toczy, a od praktycznej strony warsztatowej John Lee Hancock po kolei
odhacza wszystkie charakterystyczne dla gatunku chwyty. Trochę mroku, sporo
niepokojących dźwięków w tle, efektownie pracująca kamera i posiadający swój
wdzięk płynny montaż. Bohater to typ po przejściach, z tajemnicą za nim się wlekącą,
jakimiś śmierdzącymi sprawami za kołnierzem, a może on tylko zrezygnowany po
latach brodzenia w kryminalny głównie. Nie uniósł ciężaru i się gość po prostu
rozkleił? I mógłby to być strzał na miarę nawet Siedem Finchera, gdyby nie był
to film po pierwsze drażniąco sterylny produkcyjne i od sztancy z aptekarską
drobiazgowością odbity. Także w scenariuszu tu coś nie pyka, bo przez jankeską
wyobraźnię odrobinę przeładowany, przez co klimat się rozmywa, zamiast
atmosfera sukcesywnie gęstnieć. Jedyny duży i wyrazisty plus (poza świetnymi
zdjęciami gablot w ruchu), to kreacja Jareda Leto - błyskotliwego czuba, w
charakterze podejrzanego pogrywającego sobie widowiskowo ze stróżami prawa. I
dla równowagi proporcjonalnie wielki minus dla koszmarnego Remi Maleka w roli
jednego z tych stróżów. Podsumowując, to akurat po kryminale z łapy Johna Lee Hanckocka czegoś znacznie smakowitszego się spodziewałem.
P.S. O Denzelu Washingtonie nic nie wspomniałem, gdyż nawet jeśli gra role główną, to odgrywa ją tak po swojemu, znaczy jest i ani go ganić, ani chwalić.