środa, 29 czerwca 2022
Greg Puciato - Mirrorcell (2022)
niedziela, 26 czerwca 2022
Billy Howerdel - What Normal Was (2022)
piątek, 24 czerwca 2022
Swan Song / Łabędzi śpiew (2021) - Todd Stephens
Ostatnie zlecenie zmuszonego do pogodzenia się ze starością fryzjera i wizażysty małomiasteczkowej elity. Nietypowe okazja do wyrwania się z domu spokojnej starości, w którym czas zagospodarowywany składaniem chusteczek i jedyną prawdziwa przyjemnością w postaci w ukryciu zapalonego babskiego papieroska. Ta historia zawarta w kameralnym nostalgicznym scenariuszu okazała się doskonałą okazją do jeszcze raz udowodnienia kunsztu aktorskiego Udo Kiera. Aktora charakterystycznego, znanego najczęściej z ról drugoplanowych, bardziej niż przeważnie szwarccharakterów. Kadry przelewają się przez ekran, opowieść płynie, a Kier daje popis kunsztu. Forma jest prosta i surowa, ale ma w sobie urok przenikliwego i błyskotliwego wglądu w doświadczenie starości, szczególnie dotkliwej przez pryzmat względnego, bo jak się okazuje tylko lokalnego sukcesu i odczuwania poważania za własne osiągnięcia zawodowe. Przeszłość naturalnie już zamglona, a teraźniejszość tylko nią się żywiąca i gdzieś jeszcze sprawy do domknięcia. Wszystko już za nic przed i jeszcze tylko trzeba dociągnąć do zgonu, a sytuacja daje szansę na chociaż chwilę ostatniej zabawy w prawdziwe życie i klamrę jego zamknięcie. Film mądry i uwrażliwiający, ale też zwyczajnie za mało ekscytujący by przebił się do poziomu wysokiej oglądalności. A trochę szkoda, bo jest okazja by się po prostu wzruszyć.
czwartek, 23 czerwca 2022
Infinite Storm (2022) - Małgorzata Szumowska
Nie pamiętam, jednak sprawdzać nie zamierzam, czy przy okazji dwóch ostatnich produkcji sygnowanych nazwiskiem Szumowskiej, nie dawałem już do zrozumienia, iż kręci bardzo dużo i niestety jest w tych twórczych porywach nierówna. Tak jakby chciała za wszelką cenę merkantylnie wykorzystać w pełni swoje pięć minut, tudzież wbić się na stałe w europejskie grono zacnej reżyserki, lecz zamiast proponować kino wybitne, daje do konsumpcji kino wyrafinowane ale nazbyt pretensjonalne. Kino mało zrozumiale i chyba co najgorsze w formule ambitnej, kuriozalnie niezbyt głęboko penetrujące poddawane analizie tematy. Może i wnikliwe ale pozornie tylko, więc przed seansem Infinite Storm byłem pełen obaw i z niezbytnią euforią zabrałem się za jej nowy obraz, który przecież nie przez byle jaką hollywoodzką gwiazdę w obsadzie jest promowany. Naomi Watts szanuję i nie tylko przez wzgląd na urodę jej aktorstwo lubię, natomiast kino z rodzaju survivalowego ryzyka nie jest moim ulubionym. Ostatnio Arktykę z Madsem zmęczyłem i do tej pory nie czuje się zdopingowany by tekst w tym temacie skończyć, a wcześniej było miedzy innymi Wszystko stracone świetnego przecież J.C. Chandora z całkiem niezłym tutaj weteranem w osobie Roberta Redforda. Obydwa niezłe, ale do poziomu wielkiej kinowej przygody pomimo nawet samych przecież ekscytujących historii nieprzystające. Fundamentalną zaś zaletą filmów Szumowskiej są zdjęcia wciąż jej wiernego Pawła Englerta i tym razem one znakomite, szczególnie że widoki pejzaże przepiękne - poza doskonałym warsztatem wizualnym, dobrą szkołą reżyserską i jeśli nie przedobrzy intrygującą tematyką. Infinite Storm akurat pod tym względem i w porównaniu do jej niedawnych prac reżyserskich (jakby do Szumowskiej dotarły powyższe ale ;)) jawi się jako bardzo konwencjonalne kino, ze wszystkimi walorami sprawdzonej metody i wadami szablonowego spojrzenia na survivalową estetykę, która tylko pozornie w Infinite Storm stanowi clou "programu". W niej przecież obowiązkowo powinno być potężne napięcie, jakieś tąpnięcia (nie dwa, trzy czy nawet cztery) i w pierwszym rzędzie wynikające z przeżywania historii zaangażowanie widza oraz troska o losy bohaterów. Ja im kibicowałem ale czy z nimi przeżywałem, chyba poniekąd tylko. Gdyby nie fascynujące góry i ich ekspozycja, gdyby nie przerażająca mocy sił natury, snuty gdzieś między wierszami wątek rodzinny i ten jednak dziwaczny pierwiastek zachowania napotkanego przez Pam cudem trwającego w sneakersach typa, nie napisałbym że warto. Dzięki powyższym i tak na sto procent poważnie, to ostatniemu pół godziny i wyjaśnieniu tragicznej tajemnicy rodziny wraz z motywacją kobiety, co zmieniło niemal kompletnie film survivalowy, w psychologiczny dramat o życiu z traumą z przeszłości. Stąd przyznaję że dałem się na początku zwieść i znudzić, bym dzięki wspomnianej fazie podsumowującej otrzymał nagrodę za mimo wszystko wytrwałość, bowiem stwierdzam bez przesady, że Szumowska odnalazła tam balans pomiędzy tym co między słowami, a tym co wprost na tacy powinno być podane.
środa, 22 czerwca 2022
Red Rocket (2021) - Sean Baker
Mało urocza Ameryka jakiej na turystycznej wycieczce nie zobaczysz, a uświadczysz jej jedynie albo w kinie takich reżyserskich odszczepieńców jak Sean Baker lub jeśli wyemigrujesz za ocean i tobie akurat nie ziści się amerykański sen. Wówczas jako zgorzknialec i margines społeczny (jeśli będziesz miał odrobine szczęścia) to nie skończysz jako kloszard w mieście aniołów, tylko jako członek takiej niewyjściowej społeczności, gdzieś na przykład na teksańskim zadupiu. Ma ten Baker oko do zdjęć filmowych surowych bez wspomagania fortelami, tylko czysta prawda miejsca i odrobina niewymuszonej finezji operatorskiej oraz tony kąśliwego ilustracyjnego poczucia humoru. Jest gość bezdyskusyjnie specem od mało mainstreamowego z zasady kina, które całkiem nieźle wypromowane jego nazwiskiem staje się kinem popularnym, a na pewno docenianym w środowisku filmowym. The Florida Project to już było coś i ten tytuł puścił jego nazwisko w świat, a teraz Red Rocket ponownie wchodzi w buty zwiedzania dziur i obserwacji bohaterów mało hollywoodzkich. Wyszczekany typek z prowincji z ogromnym doświadczeniem z branży porno, który zmuszony został znów na gorsze zmienić własne życie. Spierdzielił się biedaczek z branżowego piedestału i po wojażach wraca do punktu wyjścia, czyli egzystencji sprzed wątpliwej wartościowo kariery. Tam była (albo wciąż obecna) żona z teściową na haju, sąsiedztwo rodzinnie dillujące i wreszcie sklep z kolorowymi pączusiami wszelakimi, gdzie poznaje małoletnie dziewczę z buzią niewinną ale charakterem ostrym i używając eufemizmu już dużym doświadczeniem erotycznym. Innymi słowy ostro napaloną gówniarę, prowadzącą jakby to rzecz, podwójne życie. :) Koleś więc wpierw wpada w sidła oczarowania i za chwile węszy interes w dziewczęco-kobiecym potencjale smarkuli, więc robi się raz dość niesmacznie, dwa skurwysyńsko i trzy bez zaskoczenia - socjologicznie i psychologicznie ciekawie. Red Rocket zatem to kawał zabawnego, niezwykle też bystrego, ale i mało optymistycznego kina z kontrowersjami motywami, ale chyba niedaleko czy wręcz bardzo cholera blisko marnej etycznie współczesnej rzeczywistości. Z przebitkami na Donalda Trumpa zagrzewającego z odbiornika do przywrócenia wielkości amerykańskiej ziemi i jasnymi sugestiami, gdzie typ znalazł elektorat dla siebie. Wśród brzydkich i nieogarniętych, w miejscach gdzie beznadzieje odmienić potrafią puste słowa wyzyskiwacza wyzyskiwaczów. Gdzie sprzedaje się iluzję z frazesów kompletnie biernej wspólnocie życia w totalnej degrengoladzie. Gdzie patologiczny egoizm i brak perspektyw, lecz wciąż zaskakująco dużo naiwności, że wystarczy drobny zbieg okoliczności by wyrwać się ze społecznych dołów. Dlatego filmy Bakera to takie doskonałe śmieszno-nieśmieszne portrety prowincjonalnej Ameryki i ja to bardzo szanuje.
poniedziałek, 20 czerwca 2022
Valley of the Sun - The Chariot (2022)
niedziela, 19 czerwca 2022
7 raons per fugir (de la societat) / 7 powodów do ucieczki (2019) - Gerard Quinto, Esteve Soler
Siedem osobnych nowel których cechą wspólną niemal całkowita ich niezrozumiałość - tajemnica i pytanie o co tu chodzi, na której wyjaśnienie czekałem cały seans z nadzieją. Namierzałem analogię, tropiłem jakiś punktu zaczepienia by całość spiąć jasnym i wyraźnym przesłaniem, może puentą. Przy okazji w międzyczasie miałem nie przeczę sporo przyjemności z obcowania z pełną detali scenografią, konkretnym aktorstwem i klimatem intrygującym. Mogę mimo problemów, po seansie nawet w każdym z groteskowych makabrycznych epizodów doszukać się sensu odnoszącego się do kondycji współczesnego społeczeństwa, ale trudno mi tak przekonująco je sprowadzić do wspólnego mianownika czy tym bardziej spleść ze sobą. Powstała przyciężkawa deliberacja, zapewne zapatrzona w pewnym sensie w bardziej wyraziste i emocjonujące Dzikie historie Damiána Szifróna - bardzo czarna komedia, ironiczna filozoficzna refleksja o ludziach w dość abstrakcyjnych i mrocznych sytuacjach. W sumie to nie bardzo cholera wiem co na ten temat myśleć.
sobota, 18 czerwca 2022
The Survivor / Niepokonany (2021) - Barry Levinson
Obejrzany grubo ponad miesiąc temu i wówczas też automatycznie, na gorąco zostały spisane wrażenia, lecz złośliwość przedmiotu (smartfon), a dokładnie jego nagły zgon spowodował utratę pierwotnego tekstu i to jak się okazało bezpowrotnie. To też żeby w pamięci przywrócić główne wątki poddane refleksji koncentracja niemal jogina była konieczna, a i tak zapewne te kilka zdań poniższych to tylko szczątkową zbieżność myśli sprzed miesiąca i tych bieżących, przez czas skorygowanych. Pamiętam że historia Harry'ego Hafta (Hercka Haft) polskiego Żyda na powojennej emigracji za oceanem, wracającego pamięcią do pobytu w obozie koncentracyjnym i tam wówczas starającego się zachować życie dzięki swoim bokserskim umiejętnościom, natychmiast skojarzyła mi się z ostatnio u nas nakręconą historią Zbigniewa Pietrzykowskiego. Jednak Mistrz (Macieja Barczewskiego) zwyczajnie nie umywa się technicznie i warsztatowo do tego co po książkowo hollywoodzku i klasycznie, ale jednak wciągająco, udało się opowiedzieć weteranowi Barry'emu Levinsonowi. Tak samo mimo wszystko bardzo dobra rola Piotra Głowackiego, to tylko trafione intencje i niezła charakteryzacja, lecz wciąż jednak cień doskonałej kreacji Bena Fostera. Tak jak pisałem że filmowy hołd oddany Pietrzykowskiemu powinien być na wyższym poziomie artystycznym, a był się okazał lichą technicznie i merytorycznie robotą, bez znamion ambicji i jakiegoś pomysłu wychodzącego ponad nawet półprzeciętność, to nie mam takich odczuć w stosunku do obrazu Levinsona. The Survivor bowiem posiada wszystkie walory doskonale przemyślanej historii biograficznej, która wiąże możliwości realizacyjne z umiejętnościami ekipy za tą realizację odpowiedzialnej. Mam tu na myśli, że niby sztampowo, według wszystkich od dziesiątek lat sprawdzonych wzorców ale przez to doskonale, bo w żadnym stopniu amatorsko. Tym samym przeżywanie tej sugestywnej szczególnie w retrospekcjach historii, to mocne doświadczenie emocjonalne z kategorii doświadczania na ekranie tak wizualnie jak i moralnie wstrząsającego. Straszne czasy, podłe instynkty w nich rządzące i ogromna determinacja człowieka walczącego o przetrwanie. To robi wrażenie i nie sposób na zimno oglądać wszystkich tych okropności, ale film Levinsona to też dobra od strony psychologicznej robota, tak dzięki uwypukleniu w założeniach scenariusza jak i w doskonałej głównej kreacji aktorskiej cech wewnętrznego zmagania się z demonami przeszłości, towarzyszących interakcjom bohatera z drugoplanowymi postaciami obsadzonych znanymi nazwiskami. Charakteryzacja poza tym naturalna, bez nadmiernego epatowania brutalnością współczesnych sterylnych filtrów i scenografia nie szczędząca pieniądza, z drugiej zaś strony widowisko na hollywoodzkich zasadach poprowadzone, w wątkach powojennej "kariery" i kluczowej walki z legendarnym Rocky'm Marciano ekscytujące, a w wrażliwie rozpisanym epilogu wzruszające. Wniosek więc taki mam, że niestety w możliwościach jesteśmy i będziemy daleko za jankesami, ale też brak naszym dzisiejszym twórcą nie tylko potężnego wsparcia finansowego jak i też tymczasem artystycznej maniery zdolnej do tworzenia po prostu znakomitych filmów środka. Filmów z powodzeniem łączących potencjał komercyjny z dramatyczną wartością opartych na faktach historycznych. W tym konkretnym przypadku bokserskiego biograficznego dramatu dla wrażliwców.
P.S. Chociaż (jeśli nawet wertować karty polskiej kinematografii pobieżnie) potrafiliśmy to świetnie robić lata temu, o czym bardzo przecież hollywoodzkie z natury Jak rozpętałem drugą wojnę światową przypomina. Ale teraz... teraz to jest lipa - nie wiem, może należy winić okres po transformacji ustrojowej i wszystkie te wizualnie półamatorskie hity/szity lub czasy odlotu w kino moralnego niepokoju, które jak ognia unikało rozmachu. Temat jest do dyskusji.
piątek, 17 czerwca 2022
Dronningen / Królowa Kier (2019) - May el-Toukhy
Skandynawskie kino, charakterystycznie zimne, z emocjami zduszonymi aby na zewnątrz chłodny dystans pokazać, ale nie pozbawione ich oczywiście, bowiem one pulsują, głęboko tłumione. Kino wielkich jednak namiętności, choć naturalnie zupełnie inaczej werbalnie okazywanych niżby to w skrajnie ofensywnym kinie śródziemnomorskim miałoby miejsce. To przecież cecha narodów północy, że więcej się milczy, bo paplanie nie jest w dobrym guście, szczególnie w środowiskach inteligenckich i na szczytach społecznych. Także oglądałem film niby zdystansowany, opowiadany detalicznie i w tempie mozolnym. Film o szczęściu życia w komforcie względnego spokoju, mimo to w minorowym nastroju. Film cyzelowany i snujący historię doprawdy kontrowersyjną. Zamożna prawniczka o chłodnym intelekcie i bez względu na koszta realizowanej potrzebie seksualnej, to postać zdecydowanie wzbudzająca co najmniej mieszane uczucia, a już niechęć wybitną kiedy obiektem jej zainteresowania i urzeczywistnianych fantazji jej pasierb, który to wynikiem problemów okresu dojrzewania wyprowadza się od matki by zamieszkać ze swoim ojcem oraz jego nową rodziną. Królowa Kier więc bez skrupułów wykorzystuje nastolatka, bezrefleksyjnie narażając poczucie stabilności rodzinnej. Egoistycznie manipuluje uczuciami i wykorzystuje pozycję społeczną oraz pokładane w niej zaufanie. Nie brak tu scen odważnych i nie brak złożonej psychologicznej gry czy dodatkowo mocno zagęszczających atmosferę kontekstów, a aktorstwo szczególnie Trine Dyrholm urasta do rozmiarów fenomenu. Stąd film urodzonej i wychowanej w Danii May el-Toukhy, to trudny, angażujący i wywołujący masywne emocje seans, który może się okazać nazbyt wyraźnie przekraczającym granice dobrego smaku i moralnej wyrozumiałości, ale wart jest każdej minuty mu poświęconej, bowiem genialnie budujący napięcie, którego finał nawet odrobinę tychże gromadzonych niepokojów nie rozładowuje, pozostawiając widza z ciężkim oddechem, jako rodzaj przestrogi gdzie może doprowadzić i jak się skończyć egoistyczna zabawa ludzkimi emocjami - żerowanie na nich w odwróconym układzie kobiety psychicznego kata. Jak podkreślali recenzenci i tym właśnie mnie do sprawdzenia przekonali, wbija w fotel i ja to potwierdzam!
czwartek, 16 czerwca 2022
Winona Oak - Island of the Sun (2022)
środa, 15 czerwca 2022
Verdens verste menneske / Najgorszy człowiek na świecie (2021) - Joachim Trier
Zerowe to dla mnie zaskoczenie, iż Joachim Trier nakręcił film cudo. Od lat konsekwentnie robił przecież rzeczy ważne i zdarzały mu się pośród nich te wręcz zachwycające, lecz mam wrażenie iż Najgorszy człowiek na świecie jest kulminacją i szczytem pierwszej fazy jego reżyserskiej pracy, bo o tym że będą kolejne i wciąż bardziej wybitne nie mam wątpliwości. Jego najnowszy obraz odbieram jako niezwykłą opowieść o niecodziennej paradoksalnie codzienności młodego, wkraczającego w czas poważnych decyzji życia. Płynięciu na jego fali i z wzburzonymi falami się konfrontowania. Poszukiwaniu, sprawdzaniu, doświadczaniu i przede wszystkim wszystkimi możliwymi zmysłami przeżywaniu. Obserwowaniu innych, bardziej zaawansowanych w relacjach rodzinnym i być może nazbyt przytomnym uczeniu się na ich podstawie i na ich błędach, przez co fiksowaniu się na lękach wynikających z konsekwencji. Rodzeniu się i odchodzeniu miłosnej pasji - o płomiennej fazie związku partnerskiego, jego dojrzewaniu, gaśnięciu i jak się okaże nie całkowitym umieraniu. Niezdecydowaniu i zdecydowaniu zarazem, podejmowaniu decyzji właściwych teraz, a z perspektywy czasu być może błędnych. Opowieść z wyczuciem rytmu oprawioną w muzyczne popowe kawałki i przez to też pobrzmiewająca nieco konwencją Woody’ego Allena, ale tutaj dla odmiany nie ma zbyt wiele miejsca na allenowską beztroskę komedio-dramatyczną i sztampową formułę nawiązującą uparcie do wielu klasycznych estetyk z przeszłości. U Joachima Triera króluje nowoczesne łączenie konwencji, merytorycznie natomiast poważna wiwisekcja relacji i interakcji oraz psychologiczna analiza z pozycji głęboko zainteresowanego ludzkimi reakcjami i działaniami artysty. Człowieka dojrzałego, który bada obserwując i wyciąga wnioski nie podając ich na tacy w szablonowych formułkach, a wykorzystując układy i sytuacje do budowania genialnej wielopoziomowej narracji. U niego bohaterowie także rozmawiają, dyskutują w intelektualnej formule, ale nie ma w tym tej opatrzonej allenowskiej fiksacji na postaciach neurotykach, tylko skupienie na odkrywaniu źródeł falującego istnienia zaangażowanego w realizację potrzeb - ich wygaszaniu i kolejnych namiętności rozpalaniu. Ponadto dialogi (te do wewnątrz i te na zewnątrz), pasjonujące, dodatkowo pomysł na zawieszenie w czasie, grzybki halucynki i wejście na ten przecież prozaicznie rzeczywisty poziom skomplikowania uczuć, a dokładnie zilustrowanie go muzyką, obrazem i przekazanie słowem oraz perspektywą - ekscytujące. Swoje oczywiście dokładają również kapitalni aktorzy, naturalnie bez spiny odgrywający założone epizody, a już wybitna tutaj Renate Reinsve w roli głównej jest raz prawdziwa (jako Julie popełnia błędy ale jest refleksyjna, więc wszystko jej wybaczam :)), dwa sympatyczna nieprawdopodobnie, trzy czarująco ujmująca przez co widz wiąże się z nią emocjonalnie. Podejmująca kontrowersyjne wybory i konstatująca wreszcie iż nie można mieć wszystkiego. Rozdarta pomiędzy materialnym komfortem, a szaleństwem, bezpieczeństwem i intelektualnymi podnietami, a romantyzmem życia spontanicznego. Akceptująca finalnie nieuniknione skutki upływu czasu - zmiany i przemiany, które mają swoje kluczowe znaczenie. Powstało dzięki temu mnogiemu nagromadzeniu bodźców, opowiedziane w rozdziałach niekonwencjonalne i nieprzewidywalne, na swój sposób odważne studium bliskości, fascynacji i rozczarowania. Zabawne i poważne, bowiem witalne i melancholijne zarazem.
P.S. Na marginesie, ja też dorastałem w czasach w których nośnikiem kultury były rzeczy i mogłem wśród nich żyć i je kolekcjonować, dotykać, porównywać. To tak w kwestii najbardziej dołującego rozdziału jedenastego.
wtorek, 14 czerwca 2022
Dog / Pies (2022) - Reid Carolin, Channing Tatum
Takie filmy są ok, nawet jeśli gra w nich i w połowie za jego reżyserię odpowiada taki ktoś jak Channing Tatum. Aktor chyba nie do końca poważnie traktowany, kojarzony z mało ambitnymi filmami a w rzeczywistości ktoś kogo do obsady zdarzało się wybierać takim specom jak bracia Coenowie (Hail, Caesar!) i Bennett Miller (Foxcatcher), więc nie ma to tamto, gość musi być dobry. Ale nie o tym, nie o tym przede wszystkim chciałem. Ja chciałem o Channingu przy okazji jako wstępniak zaczepny, bo pisząc o samym Psie, to napiszę z pokojowymi zamiarami, jako o filmowym gatunku z rodzaju pięknie refleksyjnym i po męsku wzruszającym, bez tych wszystkich pierdów z rodzaju podniosłych uniesień czy tym bardziej kontrowersji. Ogląda się go jak terapeutyczny seans i nazywanie go feel good movie pomimo jego też mrocznej strony, jest trafieniem w dziesiątkę. Fajnie cieplutko ale i z dramatyczną powagą, jak i z litością dla bardziej wymagającego widza nie całkiem banalnie o przyjaźni i lojalności w konwencji kina drogi. Z jedną z lepszych, a na pewno wyrazistych ról psich jakie było mi dane zobaczyć, z pozującym na bardzo "friendly" wyluzowanym amerykańskim poczuciem humoru i szlachetnym po jankesku oczywiście przesłaniem. Jednocześnie rozrywkowo i jak na kino bez nadęcia ciekawie psychologicznie lecz bez kombinowania z formą, szablonowo klasycznie w zasadzie. Miły seans, dobrze spędzony czas i to jest ok. Zatem Channing uniósł ambicje na swych umięśnionych barkach - zerkając zza kamery i pozując do niej równocześnie.
poniedziałek, 13 czerwca 2022
Tout s'est bien passé / Wszystko poszło dobrze (2021) - François Ozon
Coraz trudniej obecnie obejrzeć coś tematycznie nowego, wszystko w zasadzie i o wszystkim już było i tylko jedynie z rzadka można trafić na produkcję chociaż formą oryginalną. Dlatego gdy spotykam się z obrazem nie grzeszącym czymś niezwykłym czy zgłębiającym problematykę wielokrotnie poddawaną w kinie interpretacji, to niekoniecznie nawet gdy film jest na najwyższym poziomie warsztatowym, przez wzgląd na jego wtórność, nie potrafię tak jak należny się nim zachwycić. Przede wszystkim wówczas porównuję przypominając sobie i kojarząc podobne obrazy, zamiast oceniać bez układu odniesienia, jako formę osobną, a przez to utrzymującą koncentrację wyłącznie na sobie. Wszystko poszło dobrze z miejsca powiązałem z jednej z strony z Miłością Haneke'go, a z drugiej z Ojcem Zellera. Starość, choroba i udział w tym nieodraczalnym i bezlitosnym procesie bardzo dorosłych dzieci. Poza tym środowisko intelektualne czy artystyczne, pozycja społeczna, prestiż z nią związany oraz też interakcje rodzinne, pamięć bardzo wsteczna i zbudowane na ich fundamencie nie do końca zdrowe relacje. Z jednej strony człowiek zmagający się z depresją i bezradnością w chorobie, z drugiej osoby które równie bezradnie przyglądają się jego dramatowi i aktywnie uczestniczą w odchodzeniu z ogromnym psychicznym obciążeniem. Fantastycznie jest to zagrane (dawno nie widziałem Sophie Marceau), tak samo dobrze, mimo iż bez porywającego charakteru dramatycznie poprowadzone - oczywiście jak na kino francuskie z odpowiednio przesadzoną emfazą i ambitnie nadętą humanistyką. Ale to mimo wszystko nie przeszkadza, bo proporcje trzymające przesadę w ryzach są zachowane, a historia i właśnie aktorska maniera wzbudzają w widzu konieczną dla w miarę emocjonalnego przeżywania wydarzeń więź z postaciami. Trochę czarnego poczucia humoru, mądrej psychologii, nieco obyczajowości oraz odkrywania tajemnic jak w thrillerze i mamy całkiem okazały, ale jednak nie nazbyt przejmujący dramat.
P.S. Nagłe zniedołężnienie jeszcze chwilę wcześniej temperamentnego bohatera i wokół niego gęstą sytuację rodzinną uwypukliłem, lecz zasadniczo kluczowym wątkiem w nowym obrazie uznanego François Ozona jest problematyka eutanazji, lecz w dość zdystansowany sposób potraktowana. Przez ten fakt, bardziej niż na rozważaniach o końcu skupiłem się na przemyśleniach dotyczących rodzinnego mikrokosmosu i wszystkiego co w swoim naturalnie zniuansowanym i zbilansowanym charakterze wywoływania wzajemnego wpływu, prowadzi do takiego, a nie innego stanu relacji. Nie wiem jednak czy taka była intencja reżysera, bym kwestię eutanazji spostrzegał jako dla istoty jego pracy drugoplanową.
sobota, 11 czerwca 2022
Grip Inc. - Solidify (1999)
piątek, 10 czerwca 2022
Große Freiheit / Wielka wolność (2021) - Sebastian Meise
Kiedy trailer obadałem, wiedziałem że u nas w dzisiejszej panicznie homofobicznej Polsce takie kino nie przejdzie. Krótki okres żywota w kinach studyjnych, słaba frekwencja i chyba nawet brak odwagi publiczności gustującej w kameralnych, intymnych salach kinowych by z obrazem Sebastiana Meise się zmierzyć przypuszczenia potwierdziły. Raz to kwestia estetyczna, scenografia i autentyzm wizualny tamtych siermiężnych czasów kształtujących się powojennych niemieckich realiów, ale przede wszystkim podjęty temat, który traktując o "sodomii" i bezpośrednio/bezkompromisowo ją ukazując, nie miał szans przyciągnąć uwagi publiczności bez klapek na oczach, tym bardziej konserwatywnie usposobionego społeczeństwa. Mniejsza z tym ze seksualna otoczka w homoseksualnym wydaniu wzbudza u nas natychmiast gwałtowne reakcje i wielkie larum podnosi, problem w tym że reakcje histeryczne eliminują z racjonalnej dyskusji ową problematykę, czyniąc z niej zwyczajnie kozła ofiarnego pełnej hipokryzji mentalności katolickiej, tudzież odwracają uwagę od rzeczywistych podłości jakie środowisko kościelne czyni i pewnie wciąż czyni przykładowo dzieciom. Alergiczne reakcje i wręcz podsycana od kilku lat otwarta nienawiść do środowiska z pewnością wyrządza zarazem krzywdę obrazowi Meise, którego jakość bardzo wysoka tak merytorycznie jak artystycznie. Genialna gra aktorska (Franz Rogowski w tej charakteryzacji i interpretacji żywcem wyjęty z epoki), kapitalne wyczucie materii tak prezentowane przez reżysera jak i całej załogi odpowiedzialnej za techniczne walory oraz oszczędna a mimo to niezwykle sugestywna i niepokojąco odczuwalna oprawa muzyczna - wszystko to razem powoduje że przegapienie tej historii tylko i wyłącznie przez pryzmat kontekstów orientacji seksualnej uważam za błąd i dla filmu niesprawiedliwość. Odradzam jednak słabym konstrukcjom mentalnym i nadwrażliwcom wizualnym, bowiem mogą szybko zbiec w panice, gdyż to powtarzam już od kadrów wprowadzających mocne, surowe, bez zahamowań kino. Kino bez apetycznych obrazów, kino o systemie nie zawsze skutecznie łamiącym jednostkę. Kino nie tylko dla widza odpornego ale też dla widza świadomego.
czwartek, 9 czerwca 2022
Les Héroïques / Zmagania (2021) - Maxime Roy
środa, 8 czerwca 2022
The Lost Daughter / Córka (2021) - Maggie Gyllenhaal
Pełnometrażowy debiut reżyserski Maggie Gyllenhaal spowodował w środowisko kinowym zasłużone zamieszanie nie tylko z prozaicznego powodu, że oto kolejna poważana aktorka wchodzi w reżyserskie buty, tudzież ze względu na fakt, iż do realizacji swojego pierwszego filmu zatrudnia ona obsadę z absolutnego topu. Nowa aktywność Maggie wzbudziła ferment przede wszystkim dlatego, iż krążące słuchy wiarygodnie zasugerowały jakoby kręci ona obraz bardzo ambitny i stawiający bardziej na docenienie przez wysoko noszącą głowy krytykę i wąską, bardzo intelektualną publiczność, niż szerokie grono multipleksowych widzów. Innymi słowy od startu dotychczas wyłącznie świetna aktorka bezczelnie próbuje wejść w elitarne towarzystwo reżyserskie nominowane do najwyższych laurów i czyni to (mówię wam mega szczerze), bardzo skutecznie. Od pierwszych kadrów Gyllenhaal (ponadto autorka adaptowanego scenariusza) konsekwentnie buduje mozolnie rozwijany temat i zasysa w opowieść, a pomaga jej w tym między innymi muzyczny temat charakterystyczny, który sprawia iż narracja nieszczególnie intensywna i tajemnica ukryta w bohaterach nabiera waloru nie tylko zaciekawiającego, ale też niczym zaklęcie hipnotyzuje. Dziwne są te postaci relacje, przypadkowe interakcje na plaży ewoluujące w psychologiczne uwikłania, a im dalej w las tym więcej niewiadomych, bowiem odkrywanie kolejnych kart i istotna rola w ich poznawaniu i rozumieniu wagi i znaczenia wmieszanych dodatkowo obficie w narracje retrospekcji, to może i dużo, jednak na tyle czytelnie że absorbująco i myślę bardzo wprawnie hipnotyzująco. To film o TYM o czym się nie mówi, bo wydaje się że to nienaturalne. O TYM co się zdarza, ale co każdy TYM doświadczony przeżywa w zaciszu swojej psychiki, bez rozgłosu, bowiem z towarzyszeniem poczucia wstydu. Nie przeciągając film to o instynkcie macierzyńskim, a dokładnie jego braku i egoistycznym prymacie własnych potrzeb ponad potrzeby dzieci i rodziny. Kino autorskie na podstawie powieści niejakiej Elleny Ferrante - wzbudzające poniekąd irytację i niepokój, napięcie i z pewnością intrygujące, nawiązujące między innymi wprost, jak i pośrednio metaforycznie i alegorycznie do greckiego mitu o Ledzie i łabędziu w kontekście jednego z wierszy William Butlera Yeatsa. Jednak chyba nie zakładacie iż zanim z seansem Córki się zapoznałem, to ową przypowieść czy aż tak drobiazgowo twórczość Yatesa znałem. Nawet jeśli z treścią owych naturalnie pobieżnie po projekcji i lekturze kilku koniecznych przypisów na ten trop naprowadzających się zaznajomiłem, przemyślałem konteksty i swoje wnioski wyciągnąłem, to elaboratu na ten temat nikomu wciskać nie zamierzam, bo uważam że warto własne „śledztwo” w temacie dużo szerszym niż sam mit wskazuje przeprowadzić i na bank obowiązkowo debiut Maggie Gyllenhaal poznać, gdyż to w kategorii kameralnego kina psychologicznego rzecz zaprawdę godna uwagi, tak przez pryzmat tych wszystkich ryjących berecik zawiłości, jak kapitalnej roboty aktorskiej wszystkich tu zaangażowanych bez wyjątku.
wtorek, 7 czerwca 2022
Fantastic Negrito - White Jesus Black Problems (2022)
poniedziałek, 6 czerwca 2022
West Side Story (2021) - Steven Spielberg
Nostalgicznego hollywoodzkiego kołowrotu ciąg dalszy systematycznie następuje i idąc za ciosem kolejne mega dochodowe produkcje z przeszłości są poddawane kompletnej rewitalizacji. Do nowych wersji hitów sprzed lat już zdążyłem więc przywyknąć, tak samo jak do kontynuacji tego rodzaju opowieści. I jak mam pewne zasadnicze wątpliwości w kwestii powstawania tych wszystkich dwójek, trójek czy czwórek blockbusterowych, to akurat w przypadku kręcenia nowych wersji tego samego, ale akurat nakręconego tak dawno, że jakoś nigdy oka zawiesić nie miałem okazji, to pretensji nie zgłaszam. Bez pomysłu na nowe West Side Story pewnie nigdy bym historii miłości Marii i Tony'ego nie poznał, a to byłby błąd i strata czegoś w kinie wzorowanym na zamierzchłym, a teraz poddanym nowoczesnym trendom technicznym fundamentalnego. Tak zatem mógłbym teraz deklarować że jak nowe mnie kupiło, to oryginał obowiązkowo obejrzę! Tak też powinienem w tym miejscu zrobić, ale nie obiecuję! Chyba że zbieg okoliczności sprawi, iż któregoś weekendowego popołudnia natrafię na tegoż telewizyjną emisję, lecz pomimo zrodzonej sympatii nie zrobię tego umyślnie, przeszukując teraz źródła dostępu! Nie jest to wina samej historii ani tym bardziej plamy jaką miałby dać Spielberg, a oczywiście jak na fachowca z ekstraligi jej nie dał. Powód jest taki banalny i powiązany z coraz częstszym dla klasyki brakiem miejsca w codzienności. Natomiast dzięki temu co uczynił Spielberg mam okazję oraz nie mam wymówki i kropka. Odświeżenie niekoniecznie oryginalnej i tym samym potwornie istotnej dla historii kina produkcji sprzed już ponad sześćdziesięciu laty, to zasadniczo jeden do jednego jej skopiowanie, jednocześnie tejże oddanie wręcz czołobitnego hołdu, bowiem ogląda się te kadry tak jakby były żywcem wyjęte z epoki, a rytm w jakim wszystko tu wiruje, tak dzięki warsztatowej jak i technologicznej sprawności ekipy technicznej i tej odpowiedzialnej za zawartość artystyczną, to tak samo piękne i przewidywalnie oczywiste zarazem. Dla oczu jednak wrażenia cudne i dla uszu (piosenki wyświechtane, a ładne) podobne, bowiem choreografia, kostiumy i charakteryzacja. Bowiem scenografia, kamer praca i montaż zapierają dech w piersiach i cudnie uwrażliwiają na kino czarujące jego pierwotną magią. Muzyka, taniec śpiew i zakochanie. Niby tak banalne, a pięknie w widowisko zaaranżowane robi fantastyczne wrażenie i zyskuje moją dużą sympatię. Spielberg doskonale pamiętał jak był smarkaczem i jakie kino z jego młodości go ukształtowało pod względem estetycznej wrażliwości i dzisiaj mając te ponad siedemdziesiąt lat spełnił własne marzenie z dzieciństwa, absolutnie nie dając pretekstu by napisać iż stary dziad spierdzielił film o młodzieńczej pasji. Zasługuje mistrz na owacje na stojąco, ale jeszcze bardziej (podkreślam raz jeszcze) ci wszyscy otaczający go spece od kwestii wizualnej, gdyż bez ich warsztatu i oka, to odgrzewanie tego co już przecież Szekspir przy okazji Romea i Julii światu podarował, nie wyszłoby tak prozaicznie, a ślicznie.
P.S. Pewnie zachodzicie w głowę, jak to niby pierwowzoru nie widział, a pół tekstu oparł na porównaniach nowego do starego! Mianowicie nie widział, ale widzieć nie musiał, bowiem nowe w stu procentach wygląda jak wszystko archaiczne (nawet ci aktorzy) i tylko kamer wygibasy i montażysty esy floresy wskazują wiek XXI jako czas powstania.
niedziela, 5 czerwca 2022
Orville Peck - Pony (2019)
sobota, 4 czerwca 2022
La familia perfecta / Rodzina idealna (2021) - Arantxa Echevarria
Łatwo, lekko i uroczo przyjemnie, bo banalnie to raz, a dwa z takim poczuciem humoru, że na prawie dwie godziny kilka razy można sobie parsknąć. Dwie madryckie rodziny - taka przeciętna i taka ze sfer wyższych i mezalians ich pociech. Synusia mamusi, prawnika wymuskanego i córusi tatusia (takiej ofensywnej trenerki z siłowni). Zabawna konfrontacja skrajności, w maksymalnie rozrywkowej formule, obserwując wszystkie te interakcyjne potyczki podczas przygotowań, kulminacyjnego wesela i he he romansiku teściów oraz konsekwencji powstałych i związanych z nim zmian. Fakt, oprócz brawurowej akcji z mamusią i tatusiem schematycznie i oczywiście przewidywalnie, więc z pełnym przekonaniem, szczerze niezachwycony, nie będę przekonywał. Chyba że komuś bardzo podobały się dwa współczesne otwarcia naszej kultowej serii opartej u zarania na historii o miłości Kaśki i Pawła. Jak koleżanka czy kolega lubi legendarny Kogel Mogel i jeszcze nie ucieka niczym spłoszony zając przed emisją tych jego ostatnich wcieleń, to będzie zachwycony. Ja akurat nie zaskakując, tej niby wyprodukowanej przez TVP, a jednak (w odczuciu)„tefauenowskiej” odsłony nie trawię, choć moje zdanie nie może być wiarygodne, bo tylko fragmenty poznałem i one mi wystarczają. Ja więc reaguje na nie jak wspomniany zając, a seans z Rodziną idealną przemęczyłem, okazjonalnym przewijaniem.
piątek, 3 czerwca 2022
Hvor kragerne vender / Persona non grata (2021) - Lisa Jespersen
Zasadniczo wszystko obraca się wokół problemów natury komunikacyjnej. Inne światy codziennego funkcjonowania, różne miejsca odnalezienia życiowej przystani, stąd rozbieżności od prozaicznego dress codu, po sposób myślenia - rzeczywistości społecznej rozumienia i przetwarzania. Powrót pisarki w wielkim mieście karierę rozwijającej, do wiochy z dzieciństwa. Na ślub brata, który jak się (wielkie oczy) oszalał wiążąc się z dość sukowatym babskiem. Konfrontacja zarówno z traumami z głębokiej młodości wyniesionych, ale i może nostalgiczna podróż w głąb siebie, gdyby nie starcie z przyszłą bratową. Zmiany i przemiany, bez szans na pogodzenie, kiedy ludzie się rozjechali w przekonaniach i mentalnym rozwoju. Prosta historia i prostymi środkami nakręcona. Może ze zbyt schematycznym i odartym z większych niuansów aktorstwem oraz korzystająca obficie z eksponowania stereotypów, ale w sumie co nowego oryginalnego można wyciągnąć z tematu na mnóstwo sposobów wyeksploatowanego, kiedy niby ma się koncepcje na kino ambitne lecz brakuje w realizacji większej pasji i wykonawców z przekonująca charyzmą. Dlatego gdybym miał jakieś oczekiwania byłbym rozczarowany, a kiedy ich w rozmiarze gigantycznym nie było, to i łatwiej zniosłem ten seans zakończony takim banalnym happy endem, że aż szkoda tej w miarę jednak interesującej drogi do niego.
czwartek, 2 czerwca 2022
Per tutta la vita / (Nie)długo i szczęśliwie (2021) - Paolo Costella
Coraz częściej zamiast kina hollywoodzkiego wybieram kino europejskie i często też bez oporów zgadzam się, by były to nie tylko ambitne produkcje dramatyczne, ale też filmy jednocześnie dobrze przygotowane warsztatowo jak i w miarę rozrywkowy sposób ekscytujące. Z północy Europy, czy też z południa, gdzie oczywiście celuje w hiszpańskie, ale również właśnie włoskie, w których ostatnio mocno widoczny jest trend na obrazy o relacjach małżeńskich, czy rodzinnych. Pomysły które u nas wpadają w pułapkę trywializacji, bądź banalizacji, stając się sezonowymi atrakcjami kinowymi i telewizyjnymi flagowcami, tak potraktowane przez sposób spostrzegania i analizy południowców, czynią je zarówno atrakcyjnymi jak i wartościowymi. (Nie)długo i szczęśliwie jest ostro na nazwiskach producentów (Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie) promowanym tego trendu znakomitym przykładem, ale też nie jest najlepszym wśród ostatnio oglądanych przedstawicielem. Niby wszystko gra, niby trudno znaleźć większe wady, ale gdzieś mało wyraziście i zbyt letnio narracja została poprowadzona. Postaci na szczęście mimo że ich sporo i równolegle żadna z nich nie dominuje, to dają się łatwo zapamiętać i pośród innych wyróżnić. To zaleta i w żadnym razie jedyna, bo fajne ciepło z tej opowieści bije i przyjemnie się nim otulić, szczególnie gdy człowiek zagrożony zgorzknieniem, bo życie różne scenariusze pisze i nigdy nie jest tak jak sobie w naiwnym młodzieńczym rozumie założył. Codzienność w relacje nudę wciska, czas plącze też sporo i nieporozumieniami kolejnymi fundament osłabia oraz finalnie rozbija to, co lata temu wydawało się pod ciężarem rutyny nie do zniszczenia. Jedno się udaje, drugie się psuje, węzły się plączą, lecz czasem nie aż tak bardzo by nie dało się ich rozsupłać, po to by dać sobie okazję poplątać niejednokrotnie jeszcze w przyszłości.