Niezły numer ta historia. Kompletnie nie miałem pojęcia, że takie zjawisko "farmingu" na brytyjskich wyspach istniało. W zgodzie z prawem i jako ogólnie przyjęta norma, dość masowe przysposabianie dzieci nigeryjskich emigrantów, przez angielskie robotnicze rodziny, na przełomie sześćdziesiątych i siedemdziesiątych lat. Trochę też chyba wykorzystywania systemu opieki społecznej do celów zarobkowych, bowiem ten eksperyment socjalny raczej nie był sponsorowany wyłącznie przez nigeryjskich rodziców dzieci umieszczanych w angielskiej pieczy zastępczej. Tym samym, zamiast rozbudzania atmosfery tolerancji, wprost przeciwnie (jak to niestety dzieje się zazwyczaj), pobudzania intensyfikacji zjawiska Adewale Akinnuoye-Agbajenietolerancji, czy wprost rasizmu. To oczywiście skrótowiec myślowy i uogólnienie - akurat domniemanie na podstawie pewnego wycinku, którego obraz, ta historia oparta na autentycznych wydarzeniach opowiada. Opowiada sytuację wstrząsającą, która też fabularnie mnie zaskakuje, bo do finalnego kryzysu tożsamości rasowej bohatera, bardziej od samej "white power" przyczyniła się rodzima afrykańska kultura. Pokręcone to, ale przecież nic tu nie może być podważone, ani nic właściwie zdziwienia wzbudzać. Jak się ktoś rodzi w Afryce, dalej przez okres kształtowania osobowości wychowuje w Europie, to w okresie dojrzewania nie będzie się czuł jak w domu, na powrót umieszczony w kulturze czarnych, kiedy to rodzinną z białasami więź się posiada. Tym bardziej, kiedy ta afrykańska kultura daleka od wysokich cywilizacyjnych standardów i podporządkowana zabobonom voodoo. Więcej wątków ze scenariusza nie zdradzę, dodając tylko, że na kapitalnie wyjaśnionych paradoksach on głównie oparty, a technicznie film Adewale Akinnuoye-Agbaje jest sprawnie wyprodukowanym dramatem, którego największa siła zawarta, tylko w pozornie kuriozalnym odwróceniu ról i nieoczywistej z punktu widzenia popularnych stereotypów genezie stawania się ekstremalnym rasistą. Tak naprawdę historii, która jest przystępnie na tacy podanym dramatem człowieka i tragedią jego człowieczeństwa.
wtorek, 30 listopada 2021
poniedziałek, 29 listopada 2021
Dune / Diuna (2021) - Denis Villeneuve
niedziela, 28 listopada 2021
Last Night in Soho / Ostatniej nocy w Soho (2021) - Edgar Wright
sobota, 27 listopada 2021
Stillwater (2021) - Tom McCarthy
Mocna historia i
sprawnie, chociaż nie wybitnie zajmująco opowiedziana. W niej Matt Damon w roli,
która nie do końca do jego profilu aktorskiego pasuje, ale jak myślę odegrana zostaje
tak, że bez złośliwych przytyków, to nie ma większego powodu by się do niej przyczepić.
Nowy film niedawnego zdobywcy oscarowych laurów, niczym wybitnym się tak wprost
powiedziawszy nie wyróżnia, bo charakter historii będącej prywatnym śledztwem Amerykanina
w Marsylii, którego wpierw celem zdobycie dowodów niewinności córki skazanej za
morderstwo, a później posklejania swojego życia, bowiem nadarza się okazja,
narzuca oczywisty sposób narracji oraz metodologiczną, klasyczną w swej
prostocie formułę. Film, mimo to jest ciekawie osadzony w kontekście kulturowym
i pobieżnie lecz wyraźnie, konfrontuje zarazem "białą" mentalność mieszkańców amerykańskiej prowincji (Damon), z wielkomiejską mentalnością wielokulturowej Francji, w której problem emigracji powoduje podziały społeczne i skrajny stosunek do bliskowschodnich emigrantów. Niby kraje przez wzgląd na rasową różnorodność podobne, ale gdy się przyjrzeć i
bliżej w temat wgłębić, chyba jednak różne, więc jak się chce, to można sporo w tym "pobieżnym" spojrzeniu wychwycić. To ważne, lecz tylko tło, dla trudnej walki ojca o wolność córki. Jego zmagań, nie
tylko z tajemnicą zbrodni, ale też z prozaiczną, jednakowoż ogromnie
utrudniającą barierą językową. Uparte działania ojca niedoskonałego, który
sporo w swoim życiu zdążył spieprzyć i teraz w poczuciu winy i
odpowiedzialności, po przejściu stosownego odrodzenia w atmosferze głębokiej wiary,
stara się naprawić co jeszcze jest w stanie. Gość robi co może, ale przez skomplikowane przeszłymi zaszłościami oraz obecną sytuacją relacje, nie jest w
stanie ot tak naprawić więzi - „od ręki” rany zaleczając. To co widać na ekranie ewoluuje i z czasem skupia się na relacji, by po granicznym wydarzeniu stać
się właściwie dramatem, bardziej obyczajowym niż tak jak na początku śledczym -
porzucając po drodze na dłuższą chwilę ten (już w sumie nie wiem) czy kluczowy wątek.
Bohater bowiem odnajduje swoje miejsce w tej nowej rzeczywistości i układa
sobie w miarę płynnie życie. Oczywiście do pewnego momentu, kiedy to reżyser
włącza tryb sensacyjny i na jego fali niesie widza do wątpliwego happy endu.
P.S. Ten obraz współczesnej Francji, w której wyrosły getta jest niepokojący, a wręcz przerażający. Niebezpieczne dzielnice i uliczne gangi. Świat dilerów, drobnych cwaniaczków i powszechnej przemocy. Francja, jakiej można się bać i Francja zupełnie różna od tej z turystycznych folderów. Z tej perspektywy to piekło i każdy po zapoznaniu się z takim obrazem może poczuć się zagrożony ewentualnym napływem emigrantów, pośród których przecież pewnie jest tyle samo uczciwych i życia zgodnie z prawem pragnących jednostek, jak tych z marginesu niechcących się wyrwać. O tej oczywistości, Tom McCarthy ze wspólnikami scenarzystami, też nie omieszkał nieco przypomnieć.
piątek, 26 listopada 2021
Orange Goblin - Time Travelling Blues (1998)
czwartek, 25 listopada 2021
Respect / Respekt - królowa soul (2021) - Liesl Tommy
Hollywoodzka konwencja
biograficzna, narzuca mnóstwo ograniczeń natury formalnej i jest gatunkową estetyką, jedną z tych chyba najbardziej konserwatywnych. Bardzo rzadko pojawia się tytuł
biograficzny, który wychodzi poza ramy, proponuje coś nowego, świeżego i dzięki
temu już na starcie się wyróżnia. Trudno było się jednak spodziewać, by życie
Arethy Franklin ukazane zostało w sposób daleki od tylko odrobinę szorstko oszlifowanego
szablonu, rezygnując z klasycznych filmowych wytrychów i tak w rzeczywistości
jest. Respect, to film zrealizowany niewątpliwie znakomicie, lecz tylko z
perspektywy do bólu oczywistego przywiązania do sprawdzonego schematu. Film, którego
wartość oglądalności paradoksalnie tkwi w pozostawaniu wiernym standardowej
metodzie i w takim układzie też wrażenie zrobić potrafi, bo widz zrasta się z bohaterką i przeżywa jej koleje losu z ogromnym empatycznym zaangażowaniem.
Nie przeszkadza mu w tym pieczołowicie dobrana i wypieszczona przez speca od światła
wizualna strona i staranne, choć również niegrzeszące brawurą aktorstwo. Ponadto
jest jeszcze na całe szczęście ponadczasowa muzyka - całe tony znakomicie
opierającej się zębom czasu muzyki i ona robi rzecz jasna kapitalne wrażenie. Jej
puls fenomenalny, jej liryczna strona, dotykająca do głębi i pobudzająca, jako
całość emocje. Tu jest mnóstwo muzycznego dobra i trudno, aby widz z powyżej
zauważonych powodów wręcz rozczarowany brakiem odwagi realizacyjnej, mógł
poczuć się zawiedziony stroną odtwarzającą archiwalne występy i sesje
nagraniowe. Za te cechy pozwalam sobie sporo punktów ekipie odpowiedzialnej za
efekt całościowy przyznać i ze względu na to, ich pracę teraz polecam, a te
mankamenty wyrastające wprost z gatunkowej formuły, które powyżej wymieniłem,
stają się z tej perspektywy w umiarkowanym stopniu dla końcowej oceny istotne. Bowiem
powtarzam - występy, odtworzona ich atmosfera i choreografia, cud miód. Mnie to
wystarczyło, by było poruszająco, ale też zwyczajnie dla ucha miło.
P.S. Gwoli ścisłości i uzupełnienia - merytorycznie o charakterze jaki się wykuł w świecie zdominowanym przez autokratycznych mężczyzn, o sile zrodzonej z cierpienia duszy oraz o powracających demonach i wreszcie o sytuacji polityczno-społecznej i zaangażowaniu w ruchy wolnościowe, które przez frustracje mądrej kobiecie rozum odbierały. Bo dźwigała kilka ciężarów naraz i niestety one ją czasami przygniatały.
środa, 24 listopada 2021
The Electrical Life of Louis Wain / Szalony świat Louisa Waina (2021) - Will Sharpe
wtorek, 23 listopada 2021
Tick, Tick... Boom! (2021) - Lin-Manuel Miranda
Zaczyna się niczym mniej zasobny w fundusze La La Land. Startuje z wysokiego C, od kapitalnie zmontowanej sceny musicalowej i ja od początku dzięki temu zabiegowi jestem kupiony, mimo iż Andrew Garfield pozostawał w moich oczach aktorem z obliczem nazbyt mało plastycznie wyrafinowanym i manierą osobliwie irytującą, którego jakość gry w niemal stu procentach zależy od intuicji obsadzających. Przychodzę w tym przypadku z dobrą jednak nowiną - w tym miejscu będę pracę castingowych fachowców komplementował i chłopaka chwalił, bo historia krótkiego młodego życia Jonathana Larsona napisana na potrzeby debiutu filmowego Lin-Manuela Mirandy (piszą, że Larson dla niego bohaterem młodości) przez Stevena Levensona, ma wielką moc wzbudzania sympatii, ale jej znacząca siła, prócz oddziaływania piosenkowych perełek, opiera się na brawurowej kreacji właśnie Garfielda. Ale to jest tak ogólnie fajne, jako w połowie sceniczno-broadwayowskie widowisko, dla oczu i duszy niezwykle przyjemne. To jest wzruszające i to jest mądre. To jest chwilami wręcz genialne (Therapy :)) oraz od początku do końca takie świadome i dojrzałe. Kawał świetnej roboty aktorskiej, wokalnej, jak i oczywiście inscenizacyjnej, w filmowym spektaklu o człowieku ognistej pasji i żarze pasji w człowieku. O talencie gigantycznym i za krótkim czasie by się nim w pełni podzielić. Bardzo sympatyczna, także na finał prawdziwie smutna biografia w musicalowej oprawie - coś podobnego do ostatnio popularnego hołdu dla Eltona Johna, tylko bardziej wielowymiarowo, ponadto tak kameralnie i młodzieżowo. Mniej odtwórczo, a bardziej kreatywnie i poza tym o twórcy i artyście docenionym, lecz na tyle niszowym, że dla mnie i zapewne dla wielu dalekich od nowojorskiej bohemy widzów kompletnie nieznanym. Znakomita porcja przemyślanej optymistycznej rozrywki i zarazem inteligentna lekcja pokory wobec życiowej drogi artystycznej i wyroków losu. Do śmiechu i do łez, też.
poniedziałek, 22 listopada 2021
The Answer - Revival (2011)
The Answer na wysokości Revival, to kwintesencja bezpretensjonalnego stadionowego rocka, przeniesionego w czasy, kiedy już niewątpliwie trudno o zapełnienie stadionu przez zespól w tych właśnie niesprzyjających dla klasycznego gitarowego grania obecnych czasach zaczynający swą karierę. Innymi słowy, The Answer, to taka formacja, która zdecydowanie spóźniła się się na to, co najsmakowitsze dla piewców rocka, więc z tego tortu już jej tylko okruchy pozostały i nawet, jeśli jakościowo nie ustępuje najlepszym twórcą z czasów złotych, to nie ma szans, aby poczuła to w kieszeni. Rock zszedł na margines i kiedy renesans w postaci trendu retro rockowego dał im akurat szansę na zwiększenie popularności, to była to tylko względna rozpoznawalność. Młodzi Irlandczycy grali na Revival kapitalnego rocka na bluesowym zawieszeniu i robili to z autentyczną pasją, a te naście numerów, plus wyróżniający się cover Free, dostarczył mi swego czasu mnóstwa czystej radości - nawet, jeśli kompozycje wiele się od siebie nie różniły i stanowiły coś na podobieństwo tego, czego także jeszcze do niedawna nieodżałowani, a jak już wiem powracający The Hellacopters mi nie żałowali. Wyjaśniam dla niezorientowanych - czyli świetną praktyczną robotę i daleko poza obecną orbitą list popularności funkcjonujący, przebój za przebojem. Przebojowość tak, ale indywidualność na jednorodnym poziomie bliźniaczego powielania schematu. Jak ktoś ten schemat lubi i on tego kogoś kręci, to ekstra? Jak nie to nie. Jest przecież tyle możliwości, aby swój na swojego trafił i swój od swojego czerpał radość. Ja lubię, ja swoją sympatię deklaruję i ja też słyszę zarówno plusy jak i minusy, które nie przesłaniają mi wad ani zalet, więc wszystko jest git na umiarkowanym poziomie. Kropka. :)
piątek, 19 listopada 2021
Titane (2021) - Julia Ducournau
Ciężka sytuacja. Seans niełatwy. Uczucie brrrrr i reakcja wow w jednym. Tegoroczny zdobywca Złotej Palmy, to propozycja, która może aktywności krytyczne intensywnie wywoływać, estetycznie zniesmaczać, a wręcz wprost powodować reakcje ucieczki i wcale nie widzę powodu, aby z takimi wprost wypowiadanymi opiniami czy zachowaniami się nie zgadzać/identyfikować. Oglądanie bowiem w otwierających scenach tak frywolnie ukazanej przemocy, stanowi rodzaj nieakceptowalnie sadystycznej przyjemności, więc ta poniekąd wstępna makabreska, nie może i nie będzie odebrana bez sporych kontrowersji - również przeze mnie. Stwierdzam przy tym, iż sztuka ambitnie zmieniająca perspektywę spostrzegania i metodologię przetwarzania informacji, powinna łamać wszelkie tabu i ograniczeniami się absolutnie nie przejmować. Tak samo jak doskonałe dzieło możliwie przystępnie ukazywać rzeczywistość, za pomocą rożnych dostępnych ciekawych, aczkolwiek dyskretnie stosowanych środków stylistycznych, skupiając uwagę i przenosząc sens na meta poziomy filozoficzno-psychologiczne i czyniąc to z artystycznym sznytem. Tak też są sytuacje, kiedy doskonała sztuka właśnie ma prawo posiłkować się surową bezpośredniością i dotykać do żywego, chociażby miało się to odbywać w atmosferze pozbawionej estetycznej wrażliwości, bądź eterycznej subtelności, czy tak jak w przypadku Titane, wręcz w klimacie totalnie depresyjnego horroru. Zatem ta (dodam że w zasadzie tylko u fundamentu kryminalna historia), wykorzystująca dla efektu artystycznego elementy wprawiające w osłupienie, nie musi się podobać z czysto oczywistej, standardowej dla nagradzanego kina perspektywy, ale musi obowiązkowo coś ważnego przekazywać, choćby miało to być skrzętnie ukryte przed oczami i umysłami nieprzygotowanego widza - wymagające od niego unurzania się w fasadowej warstwie ohydy. Pod przesłoną z ekstremy, są tu mocno szarpiące emocje, choć ich sposób artykulacji odpychający i przez wzgląd na tradycyjne o nich myślenie, trudno właśnie przyswajalne. Stąd ta nieszablonowa, zmieniająca z biegiem wydarzeń swoją formułę i nieco naciągana fabularnie opowieść - wieloznaczna opowieść między innymi o przemianach i dostosowywaniu się do okoliczności oraz przebijając się przez pancerz traumatycznych doświadczeń dojrzewania do miłości, jest intrygująca. Jednako uprę się, że nawet jeśli w dalszym rozwinięciu scenariusza nieszablonowo w stronę refleksyjności ewoluuje, to jest wciąż dość nieprzyjemna w kontakcie. Ten seans mnie okropnie bolał, to mimo odczuwalnego cierpienia, od strony warsztatowej, aktorstwo, reżyseria i całe techniczne środowisko nie może być obiektem jakichkolwiek pretensji. Bo można nie rozumieć, można odrzucić tego rodzaju ekspresje twórczyni, a wręcz można bać się tornada jej wyobraźni, ale nie można nie docenić ogromnej pasji, jaka w powstanie tego obrazu została włożona. Chociażby przez pryzmat tego warto dać sobie zrobić tą krzywdę. :)
P.S. Film Julii Ducournau spostrzegam też jako obraz bardzo choreograficzny. Jako z werwą i intuicją wyprodukowane widowisko opowiadane ciałem. Które w kontrastowym świetle i z kluczowym wykorzystaniem znaczenia ruchu dla przekazania emocji, wciska w fotel. Ludzie też piszą, a ja dla uzupełnienia własnych wrażeń doczytuję, że to najbardziej odjechany, mocny, mroczny, surrealistyczny, absurdalny, brudny i obrzydliwie okrutny thriller jaki do tej pory widzieli i robi on robotę. I rację mają.
środa, 17 listopada 2021
Cult of Luna - Eternal Kingdom (2008)
wtorek, 16 listopada 2021
Paradise Lost - Host (1999)
poniedziałek, 15 listopada 2021
Arcturus - Sideshow Symphonies (2005)
niedziela, 14 listopada 2021
Our Ladies / Panny roztropne (2019) - Michael Caton-Jones
Filmy tego Szkota, akurat nigdy nie należały do moich ulubionych. Jego nazwisko zdobyło wystarczającą w branży renomę, aby w pewnym okresie przyciągał uwagę, ale na status mega reżyserskiej gwiazdy nigdy nie zapracował, mimo ze Hollywood swego czasu szansę na coś więcej nie jeden raz mu zaoferowało. Wpierw Chłopięcy świat z DiCaprio, potem Rob Roy z Liamem Neesonem i Szakal z Richardem Gerem. Filmy dobre, ale tylko poprawne - w pewnym stopniu zapamiętane przez historię kinematografii, ale w żadnym stopniu wpływające na jej bieg. Dzisiaj po latach wpadam więc na Our Ladies, czyli bieżącą produkcję Caton-Jonesa i dostaje właśnie ten typ reżyserii, z jakiego go zapamiętałem. Poprawność ponad błyskotliwość, jakaś tam uniwersalność i właśnie zero odrębnego i ekscytującego charakteru. Człowiek przygląda się rozwojowi wydarzeń bez budowania bliskich z postaciami relacji, jednako też niemal przez cały seans bezkolizyjnie śledzi ich perypetie, bo aktorzy są poprowadzeni sprawnie, scenariusz nazbyt nie kuleje i w temacie podjętym czuje się dobrą scenarzysty i reżysera znajomość kontekstów, a nawet warsztatowo zgrabne różnogatunkowe niuanse (bo przecież w jego karierze rozstrzał gatunkowy spory) nie stanowią przeszkody. Ale to jest tylko takie sobie - takie bez własnej tożsamości i nawet odrobiny ponadprzeciętności. Dobre rzemieślnicze kino obyczajowe, trochę udramatyzowane i trochę komediowe, które dzisiaj obejrzane było, a jutro zapomniane zapewne zostanie.
sobota, 13 listopada 2021
My Salinger Year / Mój rok z Salingerem (2020) - Philippe Falardeau
Nie zdziwiłem się że mi się podobało, gdyż bardzo lubię takie nowojorskie opowieści, a jeszcze bardziej
pasuje mi, kiedy taka akurat nowojorska opowieść oparta jest na literackich konotacjach. Tym
bardziej jeszcze, iż nakręcona została w formule uciekającej nieco od sztampy -
gdzieś tam niezobowiązująco zawieszona w biograficznej przestrzeni i naprawdę urokliwie bujająca w czystej, ale naiwnej młodzieńczej intelektualności i posiłkująca się takąż bujną
wyobraźnią. Może nawet za walor uznam, iż ta nowojorska obyczajówka nie jest „allenowska”,
bo może i za wiele już dzisiaj przypadkiem podążania za tym ideałem i w
sytuacjach nie częstych kazusów łamania sobie ząbków na nadmiernej ambicji bycia "allenowskim".
Aktorzy u Falardeau tworzą bardzo charakterystyczne kreacje, są nie tyle tak wprost
sympatyczni, ale ciekawi lub nawet fascynujący, wiec dają się lubić, a główna
bohaterka, to ONA jest po prostu taka czarująco milutka. No i historyjka jest
taka zajebista (jeśli mogę tak pospolitego określenia użyć? ;)) - dlatego
polecam na popołudnie lub wieczór, jako rozrywkę typu inteligentnego, lecz nie
pretensjonalnego. Stwierdzam z odpowiedzialnością za każde słowo, iż wdzięczny film obejrzałem, zamiast bardzo niesympatycznej oferty głównych
stacji telewizyjnych lub kompulsywnego przewijania aktualności na fejsbukowej
ścianie. To w zamian za odrzucenie pilota lub smartfona wpadła w me objęcia taka opowieść, która zanim dotrze ostatecznie do dobrze przemyślanego
cichego finału, to kilkukrotnie w międzyczasie wątki niby zamyka, by bez
uczucia bałaganu do nich powracać, zgrabnie do nich nawiązując. Przynajmniej
tak mi się zdaje. :)
P.S. Na koniec seansu pomyślałem sobie, że przecież to nie było nic szczególnego, a jednak ten mały film przez ten drobny fakt że jest ciepły i skutecznie wycisza, zasłużył na szczególne miejsce w moim sercu. I je teraz tam ma!
piątek, 12 listopada 2021
Iced Earth – Something Wicked This Way Comes (1998)
czwartek, 11 listopada 2021
Green Carnation - The Quiet Offspring (2005)
środa, 10 listopada 2021
Perfume: The Story of a Murderer / Pachnidło: Historia mordercy (2006) - Tom Tykwer
Nie do wiary, sytuacja zaprawdę niezwykła, by tak głośnego tytułu przez te długie lata nie obejrzeć, mimo iż świadomość jego istnienia pełna. Wszak fragmentami zawsze na jego emisję trafiałem i nigdy wstrzelić się od początku nie potrafiłem. Aż do pierwszej połowy sierpnia tego roku, kiedy to podczas wyjazdu urlopowego wreszcie późnym wieczorem projekcję telewizyjną od startu upolowałem i spędziłem trzy bite godziny w świecie osiemnastowiecznej Francji, śledząc losy Jana Baptysta Grenouille. Stąd śpieszę po kolejnych miesiącach przedstawić własne wrażenia i wyrazić sąd może nie ostateczny, lecz maksymalnie subiektywny. Pierwsze wizualna wartość, czyli odczucia wzrokowe. Widać że nie szczędzono grosza w scenografię wpompowanego, dzięki czemu uzyskano przenikliwy i sugestywny efekt świata beznadziei i brutalnej walki o przetrwanie. Wysokobudżetowy charakter produkcji to istotny plus, rozmach z jakim obraz nakręcony zasługujący na uznanie, ale bez odważnego korzystania operatora z możliwości technicznych i artystycznego sznytu film ów byłby tylko klasycznym wyrobem taśmowo wyprodukowanym. Ta wizualna efektywność jest jego wielkim walorem i wraz z szalenie intrygującym tematem oraz wystarczająco dobrym aktorstwem buduje obficie paletę zalet gatunkowych. Po drugie mimo to i pomimo owo – biorąc pod uwagę za i nie pomijając przeciw, to ja myślę, że bardzo dobry obraz urósł jednak nieco przesadnie do miana mega hitu. Choć jego awers zasłużył na opinii publicznej zaciekawienie i zawodowej krytyki zainteresowanie, to rewers nie skrywa aż tak imponującej zawartości, aby gromkimi brawami niuanse fetować, czy na cześć szczególnie często siermiężnej roboty Toma Tykwera wiwatować, bowiem sam reżyser jak ma w zwyczaju finezją nie grzeszy oraz fabuła posiadając oczywiście znamiona intrygującej, to w sensie narracyjnym bardziej zamęcza niż wprost hipnotyzuje. Zatem wyszło ok, kiedy powinno wyjść och i ach. Tak mi przynajmniej podpowiadają moje wygórowane oczekiwania skonfrontowane z rzeczywistością. Te domniemania zbudowane na podstawie mnóstwa entuzjazmu - słysząc swego czasu chóry podziwiających.
wtorek, 9 listopada 2021
Antimatter - Saviour (2001)
poniedziałek, 8 listopada 2021
Godsmack - The Oracle (2010)
piątek, 5 listopada 2021
Dýrið / Lamb (2021) - Valdimar Jóhannsson
O Islandio, surowa rolnicza kraino. W której wiatr, chłód i ciężka praca hartuje ludzi. Gdzie człowiek blisko natury ze zwierzętami dzieli los codzienny i gdzie izolacja dziwy nad dziwami rodzi. Po dziesięciu minutach postaci głos dopiero dają, a jedną z nich pochodząca ze Szwecji, a obecnie już hollywoodzka gwiazda, która tutaj na łono skandynawskiej kinematografii na chwile zapewne powraca. Gra Noomi Rapace w filmie kameralnym i filmie surowym, a wypada w nim niewątpliwie autentycznie i tym lepiej, bowiem sama historia i klimat uzyskany, bez świetnego aktorstwa nie mogłyby same na siebie przyjąć całego ciężaru odpowiedzialności za efekt końcowy. Dobrze się zatem składa, że wszystkie fundamentalne komponenty sprawnie współpracują, dzięki czemu kino za „grosze” robi kapitalna robotę i pozostawia w pamięci ślad. Ślad to kalibru ciężkiego, o charakterze dość brutalnym, bowiem historia mało skomplikowana, lecz z pewnością trudna - wprawiająca w konsternację i specyficzna w odbiorze. Sprowadzona do dwóch gatunkowych warstw, które reżyser i współscenarzysta nakładając z pietyzmem na siebie, uzyskuje zawieszony w świecie mrocznej baśni filozoficzny dramat egzystencjonalno-etyczny, którego bohaterami ludzie, zwierzęta i uwaga, zwierzęto-ludzie. To film znakomicie zrealizowanego obrazu i w warstwie fabularnej osadzona na traumie surrealistyczna metafora jak i alegoria przyrodzonych instynktów oraz macierzyństwa - naturalnych potrzeb niezrealizowanych przez traumatyczne przeszkody natury biologicznej. Metafora mroczna i alegoria brutalna, może i na pierwszy rzut oka dziwaczna, ale pod tą odważną warstwą przejaskrawienia sytuacji, niezwykle realistyczna i przekonująca. Tak mi się przynajmniej wydaje. Na tyle na ile problem jestem w stanie zrozumieć.
czwartek, 4 listopada 2021
Mastodon - Hushed and Grim (2021)
środa, 3 listopada 2021
The Many Saints of Newark / Wszyscy święci New Jersey (2021) - Alan Taylor
Bardzo dobrze to wygląda i tak samo doskonale się to ogłada. I dobrze, bo mimo że niemal od zawsze fanem seriali nie jestem, to coś tam Rodziny Soprano zdążyłem w swoim czasie łyknąć, więc spieprzenia wspomnienia o takiej historii bym reżyserowi nie wybaczył, a tym bardziej że akurat gangsterka po linii z Chłopcami z ferajny, to u mnie jest mus i słabość ogromna. Tak to wygląda i od razu pod wpływem sentymentu śpieszę donieść, że Ray Liotta w epizodach wymiata i w ogóle i w szczególe aktorsko gitara, nuta dobra w tle też gra - ogólnie wszystko gra jak tralala. Młodzi w skórze Tony’ego wypadają wręcz rewelacyjnie, a ten pomysł, aby syn zagrał kultową rolę ojca w dechę i ktoś (Michael Gandolfini to już chyba się z tym urodził ;)) musiał tutaj wykazać się dobrym okiem, by im te jego charakterystyczne cechy zachowań i mimiki wszczepić. Scenariusz może nie rządzi (i dzieli :)) ale porządnie prądzi. Dobrze z fabułą serialową się spina i pewnie niejeden (większy ode mnie) szalikowiec „rodzinki” nie tylko nostalgicznie się rozczuli, ale też będzie miał masę radochy w wychwytywaniu wszelkich smaczków chyba dość bogato poupychanych. To co mnie najbardziej zaimponowało, to fakt że FILM Alana Taylora jest taki w punkt - że nie jest przesadzony, ani przestylizowany, jak i trudno wysuwać pretensje że czegoś wielkoekranowego i istotnie znaczącego mu brakuje. To jest w moich oczach zaleta, lecz nie byłbym zaskoczony, iż dla kogoś innego ten złoty środek może być wadą. Jak czytający moje widzimisię nie akceptuje, nie ma opcji bym się o to kłócił. No chyba że ktoś arcyniemiły stwierdzi, iż reżyser spieprzył robotę po całości, a oprócz powiązań z kultowym serialem nie ma szans doszukać się tu czegoś pochwały wartego. Jeśli tak, jeśli się delikwent uprze i lżył w dodatku moje zdanie będzie, to będę miął ochotę wbić mu nos w przegrodę. Jeśli rzecz jasna będzie miał ochotę ze mną f2f ścierać poglądy. :) No zwyczajnie mam taki kaprys, że uznaje The Many Saints of Newark za obraz godny gangsterskiej klasyki, jaka wylazła na przykład spod paluchów Martina Scorsese. Gruuubo, nie?