niedziela, 31 grudnia 2017

Muzyczne podsumowanie 2017





Krótko, znaczy zwięźle w temacie! :)

ZŁOTO, czyli to mi grało, to mi grać jeszcze długo będzie.

  1. Grave Pleasures - Motherblood
  2. Mastodon - Emperor of Sand
  3. Troubled Horse - Revolution on Repeat
  4. Queens of the Stone Age – Villains
  5. Soen - Lykaia
  6. Anathema - The Optimist
  7. Steven Wilson - To the Bone
  8. Leprous – Malina
  9. Crystal Fairy - Crystal Fairy
  10. Gone is Gone - Echolocation
  11. Royal Thunder - WICK
  12. Electric Wizard - Wizard Bloody Wizard
  13. Lunatic Soul - Fractured
  14. Satyricon - Deep Calleth Upon Deep
  15. Royal Blood - How Did We Get So Dark?
  16. Black Country Communion - BCCIV
  17. Algiers - The Underside of Power

 

Po ZŁOCIE, czyli to mi grało, to mi może jeszcze grać będzie.

  1. The Afghan Whigs - In Spades
  2. Mutoid Man - War Moans
  3. Mother's Cake - No Rhyme No Reason
  4. Vulture Industries - Stranger Times
  5. Lorde - Melodrama
  6. Prophets of Rage - Prophets of Rage
  7. Tau Cross - Pillar of Fire
  8. Stone Sour - Hydrograd
  9. Vallenfyre - Fear Those Who Fear Him 
  10. Life of Agony - A Place Where There's No More Pain
  11. Deep Purple - InFinite
  12. Kadavar - Rough Times
  13. Paradise Lost – Medusa
  14. John Garcia - The Coyote Who Spoke In Tongues
  15. Dead Cross - Dead Cross
  16. Arcadea - Arcadea


sobota, 30 grudnia 2017

Filmowe podsumowanie 2017





Nie mam czasu napisać wstępu, rozwinięcia i zakończenia. Napiszę tylko, oto filmowe surowe w formie podsumowanie 2017-ego według NTOTR77 – znaczy to co w tym roku obejrzałem, ale niekoniecznie było tytułem pierwszej świeżości.

ZŁOTO!

  1. A Ghost Story (2017) - David Lowery
  2. The Killing of a Sacred Deer / Zabicie świętego jelenia (2017) - Giorgos Lanthimos
  3. Juste la fin du monde / To tylko koniec świata (2016) - Xavier Dolan
  4. Manchester by the Sea (2016) - Kenneth Lonergan
  5. Moonlight (2016) - Barry Jenkins
  6. Dunkirk / Dunkierka (2017) - Christopher Nolan
  7. Borg/McEnroe (2017) - Janus Metz
  8. Maudie (2016) - Aisling Walsh
  9. Lady Macbeth / Lady M. (2016) - William Oldroyd
  10. Que Dios nos perdone / Niech Bóg nam wybaczy (2016) - Rodrigo Sorogoyen
  11. La La Land (2016) - Damien Chazelle
  12. Jawbone (2017) - Thomas Napper
  13. Silence / Milczenie (2016) - Martin Scorsese
  14. Sztuka kochania. Historia Michaliny Wisłockiej (2017) - Maria Sadowska


SREBRO!

  1. Perfetti sconosciuti / Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie (2016) - Paolo Genovese
  2. The Florid Project (2017) – Sean Baker
  3. Mother! (2017) - Darren Aronofsky
  4. Ptaki śpiewają w Kigali (2017) - Joanna Kos-Krauze, Krzysztof Krauze
  5. Cicha noc (2017) - Piotr Domalewski
  6. Der Staat gegen Fritz Bauer / Fritz Bauer kontra państwo (2015) - Lars Kraume
  7. Kongens Nei / Wybór króla (2016) - Erik Poppe
  8. Victoria and Abdul / Powiernik królowej (2017) - Stephen Frears
  9. Lion / Lion. Droga do domu (2016) - Garth Davis
  10. American Made / Barry Seal: Król przemytu (2017) - Doug Liman
  11. Born to be Blue (2015) - Robert Budreau
  12. Forushande / Klient (2016) - Asghar Farhadi
  13. Jackie (2016) - Pablo Larraín
  14. Tulip Fever / Tulipanowa gorączka (2017) - Justin Chadwick
  15. The Square (2017) - Ruben Östlund
  16. Baby Driver (2017) - Edgar Wright
  17. Miss Sloane / Sama przeciw wszystkim (2016) - John Madden
  18. Powidoki (2016) - Andrzej Wajda
  19. Gold (2016) - Stephen Gaghan
  20. Wind River (2017) - Taylor Sheridan
  21. Bleed for This / Opłacone krwią (2016) - Ben Younger
  22. Amok (2017) - Kasia Adamik


BRĄZ!

  1. T2 Trainspotting (2017) - Danny Boyle
  2. The Founder / McImperium (2016) - John Lee Hancock
  3. Blade Runner 2049 (2017) - Denis Villeneuve
  4. The Beguiled / Na pokuszenie (2017) - Sofia Coppola
  5. HHhH / Kryptonim HHhH (2017) - Cédric Jimenez
  6. The Childhood of a Leader / Dzieciństwo wodza (2015) - Brady Corbet
  7. Under Sandet / Pole minowe (2015) - Martin Zandvliet
  8. Loving (2016) - Jeff Nichols
  9. Paterson (2016) - Jim Jarmusch
  10. Deepwater Horizon (2016) - Peter Berg
  11. The Meyerowitz Stories / Opowieści o rodzinie Meyerowitz (2016) - Noah Baumbach
  12. Patriots Day / Dzień patriotów (2016) - Peter Berg
  13. Hidden Figures / Ukryte działania (2016) - Theodore Melfi
  14. Prosta historia o morderstwie (2016) - Arkadiusz Jakubik
  15. Pokot (2017) - Agnieszka Holland
  16. Najlepszy (2017) - Łukasz Palkowski
  17. Fences / Płoty (2016) - Denzel Washington

Reszty tytułów nie pamiętam, bo były nijakie, bądź usilnie próbuje o nich zapomnieć, gdyż mnie skrzywdziły swoim niskim  poziomem

piątek, 29 grudnia 2017

Type O Negative - October Rust (1996)




Gotycka pompa i manieryczność nieznośna odeszła, a w jej miejscu mocniej doom metalowa zawiesina zaistniała. Chociaż ona bezwstydnie przebojowa, intensywnie sącząca się z gitarowych melodii i syntezatorowych plam to przytulam ją do mojego serca z dużo większą dziś ochotą, niż kiczowato kwadratową chwytliwość Bloody Kisses. Ja bowiem zwyczajnie zamiast koturnowego horroru, cenię sobie mrok autentyczny. Żadnych nieautentycznych póz, przesadzonej powagi czy wyszminkowanych twarzy, tylko przede wszystkim przekonująca zawartość samej muzyki w muzyce, jak i sugestywnej grozy w grozie. Na sabbathowych riffach odpowiednio rozcieńczonych psychodelią z zadumaną eteryczną poświatą, z pastelowymi klawiszami na równych prawach z gitarami, w piosenkowych niemal aranżacjach i ze śpiewnie przeciągłymi liniami wokalu. Mimo, że muzyka przecież nie uległa totalnie radykalnym przeobrażeniom, to zdecydowanie stała się bardziej subtelna, porzucając irytującą krzykliwość. Tak jak tytuł sugeruje, stała się nostalgiczna niczym pożółkła jesień spędzana na filozoficznych rozważaniach, idealnie sprawdzając się w jesiennych okolicznościach miejsca i czasu. W moich oczach album, który zdecydowanie lepiej sprostał wymaganiom czasu od dużo bardziej popularnej poprzedniczki.

czwartek, 28 grudnia 2017

Réalité (2014) - Quentin Dupieux




Nie wierzę, że znowu dałem się tymi mackami uchwycić, pozwoliłem sobie namieszać we łbie surrealizmem made in Dupieux. Kilka lat wstecz z rozdziawioną z zaskoczenia paszczą próbowałem ogarnąć intelektualnie coś pod tytułem Wrong, a teraz rozkminiam w podobnych okolicznościach najnowszą jego produkcję zatytułowaną Réalité. Trochę się podczas tego eksperymentu na mojej świadomości na siłę obśmiałem, przećwiczyłem bardzo mądre miny i przede wszystkim tropiłem zaciekle sens, ewentualne przesłanie w tej historii zawarte. Różnica jednak zasadnicza - łooo matko, tym razem zatrybiłem o co mu chodzi. He, he, he… żartowałem! :) To dla mnie jakaś totalnie bezkształtna masa, totalnie nielogiczna, totalnie przekombinowana. To jakieś totalne błaznowanie bez konceptu i sensu, totalnie irytujące i nużące. Nie wiem, nie rozumiem, jestem totalnie bezsilny.

P.S. Trzeci raz już nie dam się wkręcić, chyba że ktoś mądry w recenzji napisze coś o ambitnym i błyskotliwym kinie. Móc to przecież uwierzyć. 

środa, 27 grudnia 2017

Dead Man / Truposz (1995) - Jim Jarmusch




Odkrywam obecnie Jarmuscha i nie dlatego że pierwszy z nim kontakt nawiązany dopiero za sprawą Patersona tak mnie do nadrobienia oczywistych zaległości zmobilizował, ale po to by spróbować zrozumieć fenomen jego kultowej pozycji w reżyserskim środowisku. Wiem, że to kino dość osobliwe i nastawienie odpowiednie, by zrozumieć jego sens znaczące. Stąd drugie podejście robię świadomie wrzucając Truposza, bo akurat urokliwa czarno biała formuła dla mnie to zaleta, gatunek westernem potocznie zwany niewątpliwie intrygujący i wreszcie osoba Deppa osadzona w takiej oryginalnej konwencji ciekawa. Truposz to w moich laika oczach taka że tak z grubsza ujmę, z przyczyn finansowo-ideowych pozbawiona spektakularnego rozmachu, za to plastycznie urocza i poetycko uduchowiona, wrażliwa społecznie, ambitna artystycznie i intelektualnie, groteskowa zabawa z konwencją. Muzycznie odjechana przez te brzmienia elektrykiem śmierdzące i sugestywna przez te mordy steranych życiem mieszkańców dzikiego zachodu - traperów, cowboyów i innych farmerów. Jarmusch bezdyskusyjnie naznacza swoje filmy autorskim sznytem, jednak ja nie do końca kupuję ten rodzaj filmowej narracji. Może jeszcze nie teraz, może kiedyś…, hmmm..., a może, właściwie nigdy. 

piątek, 22 grudnia 2017

HHhH / Kryptonim HHhH (2017) - Cédric Jimenez




Zwięzły wstęp zaproponuję i natychmiast po jednym jego zdaniu przejdę do sedna. Cedric Jimenez poprzednią własną produkcją mnie niewątpliwie zachwycił i teraz w trzy lata po doskonałym gangsterskim La French powracając, kazał od siebie wymagać kina co najmniej bardzo dobrego. Tak też się stało i poprzeczka wysoko postawiona pokonana została (lecz o rekordowym skoku nie ma mowy), gdyż pod tajemniczym tytułem kryje się historia człowieka opowiedziana metodą klasyczną, ale odpowiednio wyrazistą i w dość intrygującej, chociaż niekoniecznie niepozbawionej wad formie. To jakby dwie odsłony tego samego dramatu, tylko z dwóch perspektyw poprzez po pierwsze genezę kariery Reinharda Heydricha, jednego z najbardziej tajemniczych i lojalnych ideologii nazistów i jakby w kontrze do niej kulis dokonanego na nim nieudanego zamachu. Może ten złamany jednym cięciem podział na dwa akty nie jest do końca spójny i powoduje odczucie oglądania jakby dwóch osobnych obrazów w jednym, ale pomimo mankamentu tej koncepcji, całość wypada w miarę interesująco. Może nie przede wszystkim w formule sukces realizacyjny tkwi, ale z pewnością za sprawą wybornej i niezwykle autentycznej roli Jasona Clarke’a staje się mocno zajmujący. Clarke wyrazem twarzy, zimną mimiką doskonale oddaje zewnętrzność bezwzględnej postaci, pod której maską kryje się modelowy karierowicz otrzymujący drugą szansę i bez skrupułów ją wykorzystujący. W nim żal i złość buzuje, lojalność i oddanie niemal niewolnicze w niego wszczepione, w nim ambicje kolosalne i możliwości gigantyczne przed nim. Obok niego zaś kobieta, która inspiracją jeszcze przed chwilą, a teraz dla własnej zguby ofiarą swojej światopoglądowej obsesji. Te przemiany, ewolucje pozbawione wartości moralnej, zbiegi okoliczności, losu zrządzenia czy wreszcie manipulacje, bądź socjotechniczne zabiegi fascynują i podkreślane hipnotyzującym muzycznym tłem tworzą zespół licznych wątków do zgłębienia historycznego kontekstu inspirujących. Trudno bowiem przejść obojętnie obok tej opowieści o człowieku na fali, trudno nie poszukiwać materiałów pozwalających na zgłębienie jego fenomenu.

środa, 20 grudnia 2017

Wonder Wheel / Na karuzeli życia (2017) - Woody Allen




Skomentuję krytycznie, ale zaskoczenia w tym lamencie nie będzie, bowiem niestety czuję od kilku lat, iż wraz z wiekiem traci Woody Allen już bezpowrotnie pierwiastek intrygujący i energetyzujący, a świadczą o tym fakcie szczególnie dwie ostatnie produkcje. Tak jak uznałem Cafe Society za produkcję dość poprawną, całkiem niezłą, niezłośliwą drwiną z blichtru śmietanki towarzyskiej, tak już tegoroczny Na karuzeli życia wypada najzwyczajniej blado, a na pewno jeszcze słabiej. Bez poczucia humoru w nadętej teatralnej pozie, z naciąganym scenariuszem i jedynie popisem aktorskim Kate Winslet, bo akurat dawno nie widziany Belushi przeszarżowuje, chcąc z aktora rozrywkowego w typie przede wszystkim komediowym, stać się pełnokrwistym aktorem dramatycznym, dając paradoksalnie teraz dopiero popis pajacowania bez umiaru. Justin Timberlake natomiast jest zwyczajnie mało wiarygodny w obsadzonej roli, przez co jego naciągana chłopięcość drażni, a nie urzeka i tylko ten łebek podpalacz piroman ratuje męski honor w konfrontacji z dwiema kobiecymi rolami. Tutaj ośmielę się napisać, że tak jak Kate Winslet daje radę i tworzy kapitalną kreację wprost ze scenicznych desek, tak królową tego balu jest niezaprzeczalnie przesłodka Juno Temple, będąc nie tylko urzekająca ze względu na walory urody, ale także przez wzgląd na kapitalny warsztat aktorski. W sumie może nie jest tak źle, poniekąd czuć rękę Allena, czyli dialogi są zgrabnie przestylizowane, ale finalny efekt to cholera nuda z pozorowanym przesłaniem i lichą puentą. Niby wizualnie dopracowane i od strony warsztatowej bez technicznych zarzutów, ale tak jak sprawne, tak sztuczne i nieautentyczne, a reżysersko to już zupełnie bez allenowskiej iskry i ikry z której mistrz nietuzinkowego kina obyczajowego słynął. Na karuzeli życia jest po prostu banalne i cholernie przedramatyzowane. Wszystko się kiedyś kończy, nawet zdawałoby się wieczny Woody Allen.

piątek, 15 grudnia 2017

Murder on the Orient Express / Morderstwo w Orient Expressie (2017) - Kenneth Branagh




Zbiegiem okoliczności w tą znaną na wskroś wyprawę koleją bardzo dalekobieżną się wybrałem. Dużo w tym przypadku było, bowiem absolutnie nie planowałem odwiedzić sali kinowej, aby sprawdzić jak Kenneth Branagh, który swego czasu zachwycił mnie adaptacją klasyka o Victorze Frankensteinie w kolejnej próbie zmierzenia się z wyeksploatowaną materią wypadł. Nic mnie nie zaskoczyło i nie mam w tym miejscu na myśli rzecz jasna wyłącznie całej sprytnie złożonej, poruszającej rodzicielskie serce intrygi, ja mówię bardziej o pomyśle na adaptację. Szczerze pewien byłem, że Branagh wykorzysta popularną technikę i wykreuje świat urzekający wizualnie i jednocześnie strasznie nierzeczywisty, wręcz w sposób drażniąco baśniowy. Wiedziałem, że to będzie kierunek podobny jaki obrał Guy Ritchie uwspółcześniając, dzięki grafice komputerowej przygody Sherlocka Holmesa, lecz nie spodziewałem się, że Hercules Poirot w oczach Branagha stanie się niemal super bohaterem, a przynajmniej bardziej miśkowatym, ale jednak kimś na kształt agenta 007. Nie będę jednak złośliwie krytyczny, gdyż tak w miarę obiektywnie spostrzegając całość, chociaż ona nie zachwyca, to i przyjemność z oglądania daje. Nie jest to absolutnie rodzaj satysfakcji z rozwiązywania tajemnicy, w tym ujęciu czysto kryminalnym, lecz jednak dużo radości dostarcza obserwacja kapitalnego warsztatu aktorskiego hollywoodzkich gwiazd pierwszego formatu, bowiem to one dodają produkcji zdecydowanej wartości, a sprawnie wyreżyserowane sceny z udziałem Judi Dench, Michelle Pfeiffer, Penélope Cruz, Johnny'ego Deppa czy Willema Dafoe, podkreślone odpowiednio ciepłą oprawą muzyczną to niezła szkoła doskonałego teatralnego aktorstwa. Co jeszcze istotne i mnie fana oddanego kreacjom Davida Sucheta zaskakujące, ja po kilkunastu minutach projekcji nie miałem pretensji do reżysera i odtwórcy, w tym przypadku roli "prawdopodobnie najlepszego detektywa", że ten wąs jego jest zbyt groteskowo przerysowany, a aura rozsiewana to nie ta modelowo wykreowana przez Sucheta. Zasługa w tym jegomościa taka, że Poirot w interpretacji Kennetha Branagha, to także przesympatyczny człowiek z uroczym akcentem i ogromną pasją. Tym mnie kupił Branagh i powstrzymał przed bardziej dosadną krytyką, bo jak tutaj kaprysić i grymasić, gdy detektyw zabawny, a sam seans urzekająco relaksujący. 

czwartek, 14 grudnia 2017

The Killing of a Sacred Deer / Zabicie świętego jelenia (2017) - Yorgos Lanthimos




Niemal przed rokiem Lobstera widziałem i seans mieszane odczucia we mnie pozostawił, niemniej jednak abstrahując od przekombinowanej stylistyki, sam obraz dostarczył sporo wrażeń natury wizualnej i przede wszystkim gimnastyki dla umysłu, stawiając w moim odczuciu jego reżysera pośród tych współczesnych młodych twórców kinowej materii, w których nie tylko potencjał odtwórczy dostrzegalny. Żałuje teraz odrobinę, iż natychmiast po seansie nie odszukałem wcześniejszej produkcji Greka i nie sprawdziłem czym kilka lat wcześniej Kieł krytykę na tyle mocno zachwycił, że już wtedy Lanthimos uznawany był za reżysera nietuzinkowego. Teraz jednak nie mam zamiaru się ociągać, żadnego wahania nie będzie i kiedy tylko jak najprędzej okazja się nadarzy Kieł na ekranie mojego odbiornika zagości. Stanie się tak mniemam, gdyż mam już pewność wielkości Lanthimosa, bowiem Zabicie świętego jelenia to fascynująca w formie i treści uwspółcześniona wersja antycznej tragedii. W klasycznym układzie formalnym, gdzie prologos, parodos, epejzodion, stasimon, kommos i exodos – gdzie w każdej odsłonie zawarta jej istota, którą konflikt tragiczny wynikający z istnienia dwóch przeciwstawnych, ale równorzędnych racji i wybór niosący ze sobą zawsze klęskę lub śmierć bohatera, gdyż los jego jest z góry przez bogów przesądzony - gdyż przeznaczenie musi się wypełnić! Bo przeszłość echem powraca, a grzechy sprzed lat, świadome czy nieświadome muszą zostać odpokutowane. Ząb za ząb, nie będzie przebacz, cierpienie przyjdzie i swoje żniwo zbierze! Lanthimos stworzył obraz nieprawdopodobnie zimny, sterylny niczym blok operacyjny i jednocześnie wręcz paradoksalnie przesiąknięty emocjami niezwykle gęstymi. Są dreszcze, ciary wielokrotnie się pojawiające, napięcie, które wzrasta i dech w piersi zapiera, kiedy bezradność i manipulacja osiąga zenit. Niebagatelna w tym rola muzyki, która pomiędzy symfonią, operą, a dźwiękami sakralnymi oscyluje i wprowadza ten złowieszczy klimat podbijając natężenie ekspresji powyżej przyswajalnych tonów - wytrącając z impetem już przecież za sprawą samej treści wytrąconego ze strefy komfortu widza. Tutaj chirurgiczna precyzja rządzi, cięcia są przemyślane, a do rany jakby jeszcze mało bólu było sadystycznie sól jest konsekwentnie dosypywana. Abstrakcyjne zachowania bohaterów, ich recytowane kwestie, a także labirynty szpitalnych korytarzy hipnotyzują, wprowadzają w trans i sprawiają, że całe dwie godziny zagryzałem wargi i dziwię się, że z krwawiącymi ranami kina nie opuściłem. To nie jest w żadnym wypadku kolejna mniej lub bardziej szablonowa produkcja, to nie jest ambitne, ale jednak spoglądanie wstecz na twórczość Lyncha czy Kubricka, chociaż czuć, że styl reżysera na tych mistrzach poniekąd wzorowany. To rzecz absolutnie wyjątkowa, bo poziom zintensyfikowania i natężenia schładzanych konsekwentnie emocji gigantyczny, a wyczucie i umiejętności głównego kreatora tego, co dzieje się na ekranie wręcz porażające. Ja jestem zachwycony, mimo iż wprowadzenie, ten wstęp z pewnością świadomie wystudzony nieco przynudził, ale później... Później kilka scen które do historii kina przejść powinny dały mi taki zastrzyk adrenaliny, doprowadziły do wrzenia krwi w żyłach, a suchość w gardle nie pozwalała na wykrztuszenie kilku słów jeszcze przez dobrą chwile po zakończeniu projekcji. 

P.S. Jeszcze jedno zdanie, zdanie o obsadzie, bo przecież kreacje wszystkich kluczowych postaci tragedii wyborne, a szczególnie to, co pokazała kapitalnie tutaj dobrana mimicznie Nicole Kidman i ten młodzian o urodzie charakterystycznej do tak specyficznej roli doskonale predysponowany. Ręce same składają się do oklasków!

poniedziałek, 11 grudnia 2017

Dog Day Afternoon / Pieskie popołudnie (1975) - Sidney Lumet




Jak się skończył autentyczny skok na bank w wykonaniu zdesperowanych amatorów. Jak przez frustrację i bezwzględność na poziomie zerowym w potrzasku złodzieje się znaleźli i co w tym przypadku najistotniejsze, jak pomiędzy pseudo bandytami i w założeniu zakładnikami dość niezwykła relacja powstała. W obsadzie z energetycznym Alem Pacino i nieodżałowanym, tutaj wręcz wybitnym w milczącej grze wnętrzem Johnem Cazale, ta kameralna niemal ograniczona do kilku ścian historia wciąga skutecznie, bo i psychologiczna zależność postaci, ich reakcje i postawy to złożony teatr ludzkich zachowań w różnych formatach i na kilku płaszczyznach. Akcja służb to również interesujący materiał o nieudolności i braku kompetencji, żeby nie napisać totalnej amatorszczyzny w popisowej odsłonie. Negocjacje, rozmowy w atmosferze blefu i zastraszenia, poszukiwanie możliwych rozwiązań, dróg wyjścia z każdą chwilą z bardziej gorącej sytuacji. Nikt tutaj nad tym chaosem nie panuje, rabusie improwizują, a policja i agenci federalni poziomem organizacji ponad biegające kurczaki z obciętymi głowami nie grzeszą. To klincz, postawienie pod ścianą, profesjonalna akcja mundurowych czy rodzaj polityczno-społecznej manifestacji transmitowanej na żywo w telewizji. W takiej sytuacji sympatia może być wyłącznie po jednej stronie!

piątek, 8 grudnia 2017

El Espinazo del diablo / Kręgosłup diabła (2001) - Guillermo del Toro




Czego by Guillermo del Toro jeszcze w przyszłości nie nakręcił, jak bardzo by się nie rozmieniał na drobne lub w tym optymistycznym scenariuszu nie zachwycał arcydziełami to już teraz, na dziś zajmuje za sprawą Labiryntu Fauna i nakręconemu kilka lat wcześnie przedsmakowi historii o Ofelii, w moim prywatnym rankingu pozycję na szczycie mistrzów kina, którzy stworzyli rzeczy wyjątkowe. Kręgosłup diabla to w hiszpańskim kinie rzecz niezwykle esencjonalna, łącząca baśniowy, oniryczny wręcz klimat z surowym obrazem czasów ludzkiego cierpienia. Mroczną baśń, nawet klasyczny horrorek z ciekawym sznytem psychologicznym z dość oczywistą tajemnicą sprawnie widzowi sprzedawaną. Atmosferę wykreowaną przede wszystkim scenografią i symbolicznym teatrem z zagadką osadzoną w bardzo przenikliwie ukazanym tle historycznym. Z otwartym pytaniem finałowym – czym jest duch? Złym zdarzeniem, które powraca, a może chwilą bólu, czymś martwym co nadal wydaje się żywe, uczuciem zatrzymanym w czasie, jak rozmyta fotografia, jak owad zatopiony w bursztynie.

czwartek, 7 grudnia 2017

Electric Wizard - Wizard Bloody Wizard (2017)




Co ja wiem tak naprawdę o Electric Wizard, wiem niewiele, znam niewiele, bo akurat gdzieś przez lata funkcjonowali w mojej świadomości, ale zawsze na dalszej orbicie zainteresowań i nawet będąc zagorzałym fanem ostatnio milczącego Orchid, który stylistycznie po linii Brytoli, to jednak ekipa Jusa Oborna nigdy nie wkradła się do mojego serducha. Nie będę tutaj i teraz rozkminiał powodów tej sytuacji, w zamian skupię się jedynie na teraźniejszych odczuciach i w euforii napiszę, że to kapitalny album, który tak podstępnie wpijał mi się w świadomość, pozostawiając zapewne trwały ślad w mojej podświadomości. Nie mam porównania obecnej stylistycznej formuły czarodziejów z tym, czego na poprzednich albumach dokonali, ale nie ma mowy bym wkrótce nie rozpoczął rajdu przez ich przeszłość – tego pewny jestem, chociaż obawy mam, że entuzjazm mój nieco zgaszony być może. ;) Niby nic nie napiszę o przeszłości, ale wciąż zachodzę w głowę, dlaczegóż do tej pory nie wkręcił mnie ten psychodeliczny wyziew na retro przebojowych resorach, tak jak wkręcił po kilku zaledwie odsłuchach Wizard Bloody Wizard. Najważniejsze jednak, że przełom nastąpił i w monolitycznej grze wyspiarzy zagustowałem, pozwoliłem uwędzić się w tym dość jednostajnej lecz paradoksalnie zaskakująco ciekawie zaaranżowanym słodko-gorzkim aromacie - w tym bulgocącym basowym brzmieniem sosie zasmakowałem i oblizuję się przy każdym kolejnym odsłuchu z rozkoszą. Okrutnie jara mnie dzisiaj ten album jawnie nawiązujący rzecz jasna zarówno muzycznie jak i samym tytułem do najlepszego okresu królów z Birmingham i nie mam jakichkolwiek zarzutów czy nawet ociupinkę złośliwych uwag. Instrumenty rzężą tak jak rzęzić powinny, by drażnić i hipnotyzować jednocześnie, piece zostają rozgrzane do czerwoności, a zaflegmione brzmienie wprowadza w trans podkręcany czymś, co można nazwać z satysfakcją anty śpiewem właściwie sprofilowanym. Krążek ten to zasadniczo rzecz wtórna ale cholernie esencjonalna, organiczna, żywa, prawdziwa! Napięcie rośnie i kieruje z wolna do punktów kulminacyjnych, prostymi zdaje się środkami, lecz absolutnie nie topornymi metodami. Ta muza wrze, buzuje, ducha posiada i to się cholera głęboko w trzewiach czuje! Szczególnie, gdy wybrzmiewają kapitalnie rozwijające się riffy z epickiego zakończenia. To jest przedziwny odjazd, piękne orbitowanie bez chemicznych wspomagaczy! Nie chcę stamtąd powracać, nie mam ochoty na lądowanie.

P.S. I jeszcze ta koperta, ta oprawa graficzna - o jesu! Cudo to takie przecudne!

Drukuj