środa, 20 grudnia 2017

Wonder Wheel / Na karuzeli życia (2017) - Woody Allen




Skomentuję krytycznie, ale zaskoczenia w tym lamencie nie będzie, bowiem niestety czuję od kilku lat, iż wraz z wiekiem traci Woody Allen już bezpowrotnie pierwiastek intrygujący i energetyzujący, a świadczą o tym fakcie szczególnie dwie ostatnie produkcje. Tak jak uznałem Cafe Society za produkcję dość poprawną, całkiem niezłą, niezłośliwą drwiną z blichtru śmietanki towarzyskiej, tak już tegoroczny Na karuzeli życia wypada najzwyczajniej blado, a na pewno jeszcze słabiej. Bez poczucia humoru w nadętej teatralnej pozie, z naciąganym scenariuszem i jedynie popisem aktorskim Kate Winslet, bo akurat dawno nie widziany Belushi przeszarżowuje, chcąc z aktora rozrywkowego w typie przede wszystkim komediowym, stać się pełnokrwistym aktorem dramatycznym, dając paradoksalnie teraz dopiero popis pajacowania bez umiaru. Justin Timberlake natomiast jest zwyczajnie mało wiarygodny w obsadzonej roli, przez co jego naciągana chłopięcość drażni, a nie urzeka i tylko ten łebek podpalacz piroman ratuje męski honor w konfrontacji z dwiema kobiecymi rolami. Tutaj ośmielę się napisać, że tak jak Kate Winslet daje radę i tworzy kapitalną kreację wprost ze scenicznych desek, tak królową tego balu jest niezaprzeczalnie przesłodka Juno Temple, będąc nie tylko urzekająca ze względu na walory urody, ale także przez wzgląd na kapitalny warsztat aktorski. W sumie może nie jest tak źle, poniekąd czuć rękę Allena, czyli dialogi są zgrabnie przestylizowane, ale finalny efekt to cholera nuda z pozorowanym przesłaniem i lichą puentą. Niby wizualnie dopracowane i od strony warsztatowej bez technicznych zarzutów, ale tak jak sprawne, tak sztuczne i nieautentyczne, a reżysersko to już zupełnie bez allenowskiej iskry i ikry z której mistrz nietuzinkowego kina obyczajowego słynął. Na karuzeli życia jest po prostu banalne i cholernie przedramatyzowane. Wszystko się kiedyś kończy, nawet zdawałoby się wieczny Woody Allen.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj