poniedziałek, 9 października 2023

Eraserhead / Głowa do wycierania (1977) - David Lynch

 

Zebrałem się na odwagę i podejmuje w końcu wyzwanie zmierzające do pomocowania się z filmami mrocznego mistrza, czego owocem mają być prywatne i zarchiwizowane tutaj refleksje - z podstawowymi informacjami obiektywnymi związanymi z powyższymi włącznie. Jeśli tego dokonam i w międzyczasie dopiszę tu brakujące teksty o filmach  Almodóvara, to chyba tylko twórczość gigantów włoskiego kina mi do zgłębienia tylko pozostanie, po tym jak w najbliższej kolejności porwę się oczywiście na quasi analizy dzieł nadrzędnego chyba jednak w reżyserskim środowisku Bergmana. Awansuje wówczas zapewne do ligi koneserskiej i zacznę w końcu nosić głowę odpowiednio wysoko i stamtąd patrzeć na gusta maluczkich. ;) Natomiast poważnie, to fakt, prawda iż się obawiam tegoż mocowania, a że już wolę wpłynąć wpierw w wyobraźnię Lyncha niż Bergmana, czy innych mistrzów mniej bujających w obłokach, a nazywanych mistrzami włoskiego neorealizmu (patrz wszystkich tych Antonionich, Pasolinich, Fellinich, Rossellinich), bądź tym bardziej zmitrężyć swój cenny czas na monotonii nowofalowej Francji, to uderzam właśnie z debiutem Amerykanina. Głowa jest propozycją totalnie odjechaną, taką kosmicznie szeroką kategorie jak surrealizm nawet rozsadzającą, zawartą w niecałych dziewięćdziesięciu minutach projekcji, przeładowaną przedziwaczoną wyobraźnią. To że zgadzam się iż mam do czynienia z wizualnym majstersztykiem, tudzież konsekwentnym i spójny obliczem z zaczątkami oryginalności, kiedy to przecież pełnometrażowy debiut, jest tylko potwierdzeniem geniuszu Lyncha. Faktycznie jednak grzebiąc się w treści, geniuszem mało zrozumiałym i wzbudzającym uzasadnione podejrzenie, że treść może być tu drugoplanowa, a liczy się przede wszystkim nieograniczona ekspresja, fantazja i podążanie za osobliwymi pomysłami, jakie podpowiada twórcy umysł i nietuzinkowe poczucie kształtowanej przez różnorakie wpływy estetyki. Jako debiut posiada Głowa też walor podstawowy, jakim brak w stosunku do niej jakichkolwiek oczekiwań, dlatego też jest podobnie jak Pi Aronofsky’ego, w dorobku Lyncha najbardziej wizualnie projekcją nieograniczoną. Oglądała się Głowa w momencie premiery tak bez wymagań w stosunku do pracy młodego Lyncha, jak dzisiaj jest rozpatrywana na tle wszystkiego co mistrz surrealistycznego suspensu przez lata wyprodukował, więc zupełnie inaczej. Stąd pod koniec lat siedemdziesiątych widz uderzał szczęką o podłogę, a współcześnie się tylko zastanawia nad drogą jaką od Głowy Lynch przeszedł. Tym bardziej w kwestii interpretacji, te prawie pół wieku temu można było się kompletnie zapomnieć i snuć wielorakie teorie, a teraz co najwyżej jeśli film kogoś kto pierwszy raz się z nim styka przerasta (a mnie przerasta), to ucieka do przypisów, którymi czas obraz ten gęsto na marginesie udekorował, a które co ciekawe często jednak z braku jednoznacznego potwierdzenia interpretacyjnych domysłów ze strony samego autora (Lynch chyba od początku skutecznie unika odpowiedzi na pytania - o ch Ci tu człowieku chodzi? :)), sprowadzając się do być może dookreślenia jako giganta uniku oraz przystawiając własną pieczątkę z akceptacją do przekonania wyrażonego na początku tekstu, iż Eraserhead to przede wszystkim klimat (wszędzie ta przemysłowa apokalipsa i ta sycząca para), a on sam w sobie wsobny, związany z czystym niemieckim ekspresjonizmem, tylko bardziej brudny, gnijący, zatęchły, albo wręcz toksyczny. Poza tym to jest takie paskudne, obślizgłe że aż ŁEEE i nie rozumiem skąd te bezkrytyczne jajogłowe zachwyty. To ostatnie zdanie powinno pod Głową u mnie w archiwum pozostać, a cała reszta zostać wymazana, bądź WYTARTA, na przykład gumką z wiadomo czego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj