Od początku zdziwienie budzi specyficzna konwencja filmu, dość swobodnie łącząca realistyczne archiwalna z fabularnym wątkiem, dodatkowo dość brawurowo z retrospekcjami połączona. Do przetrawienia dostajemy w zasadzie rodzaj filmu wojennego, ale też manifestu polityczno-społecznego z publicystycznym komentarzem, historycznym rysem i do tego jeszcze mimo poważnego charakteru z mainstreamową kinową rozrywką powiązanego. Spike Lee odważnie balansuje na krawędzi próbując złapać równowagę pomiędzy nie klejącymi się naturalnie skrajnościami i niestety koncertową porażkę zalicza. Ja przynajmniej tego niestety w takiej formule nie kupuje, mimo że z podniesionym wątkami ideowymi trudno dyskutować, a całość w miarę bezkolizyjnie, nawet biorąc pod uwagę spore rozmiary udało mi się na klatę przyjąć. Nigdy hura-entuzjastycznym fanem kina spod łapy Spike’a Lee nie byłem, a to co w jego filmografii uważam za naprawdę dobre należy do zdecydowanej mniejszości. Pięciu braci tego skąpego grona nie powiększy, ale nie znaczy to, iż nie będą tacy którzy z ekscytacją będą o nim rozprawiać. Ja daje jasno do zrozumienia że nie zamierzam.
poniedziałek, 31 maja 2021
sobota, 29 maja 2021
Årabrot - Norwegian Gothic (2021)
Ten krążek to w kategorii "robią swoje i po swojemu", pomimo dość piosenkowego oblicza całkiem spore wyzwanie. Bowiem raz, to materiał wcale nie ograniczony stylistycznie (wychodzi od noise rocka/post punka i poniekąd zimnej fali, ale barier nie poważa), dwa wokalna estetyka męskiej części duetu, to materia w którą należy odsłuchami licznymi zwyczajnie wsiąknąć - tak jak wgryźć się jak nadmieniłem w jego eklektyczną dźwiękową istotę. Kiedy jednak czas i tym samym szansę Norwegian Gothic otrzyma, potrafi się swoją jakością odwdzięczyć. Nuta jest tak szorstka, by z miejsca nie wciskać się w świadomość słuchacza, ale też tak całościowo intrygująca, że w podświadomości może odkładać systematycznie i konsekwentnie swój wpływ i oddziaływać uzależniająco. Niepozbawiona przy tym waloru przebojowości (choć to powtarzam chwytliwość specyficzna), skomponowana z pomysłem i z elegancją wykonana, jest tak samo przy pierwszym odsłuchu (wokal Kjetila) odrobinę odpychająca, jak skutecznie uciekając od banału zuchwale atrakcyjna. Nuta to awangardowo rozedrgana, w której intrygujące zawijasy, ale też bezpośrednie uderzenia współegzystują z plamami dźwięków i wyraźną rytmiką, pretendując do bycia wymagającym dziełem sztuki, które pod fasadą elitarności kryje programową formułę zwrotka-refren. Innymi słowy chcę powiedzieć, że małżeński duet Karin i Kjetila tworzy dźwięki, a nie tylko je wydobywa.
P.S. Årabrot ma już bogata historię - ja tej historii nie znam, to pierwszy mój kontakt z tworem Kjetila Nernesa, obecnie współtworzonego z Karin Park. Lider i nazwa z dokonaniami, lecz dopiero teraz scena bardziej przychylnym okiem spogląda na jego dokonania, a tym samym ją promuje. Stąd do mnie trafiła, inaczej nie miałbym szansy na poznanie Norwegian Gothic i może w przyszłości chociaż części tego co przed nim było.
piątek, 28 maja 2021
Les choristes / Pan od muzyki (2004) - Christophe Barratier
Na pewno nie jest to taki film jak ten w którym Michelle Pfeiffer robi porządek z trudną młodzieżą w pewnej wymagającej klasie amerykańskiej szkoły elementarnej (nie jestem fanem). Ani nie jest to taki film, w którym Robin Williams fenomenalnie dogaduje się z grupą młodych mężczyzn z collegu (jestem fanem). :) To jest kino różne od wyżej wymienionych - chyba inaczej sprofilowane i zastosowaną formułą intensywniej atakujące widza o szerokim zakresie wieku. Kino zarówno dla wchodzącego w okres dorastania, wciąż jeszcze smarkacza, jak i dla seniora o naturalnie bardzo już refleksyjnej naturze. Kino myślę że po prostu familijne, tyle że o zwiększonych artystycznie aspiracjach i nie do końca te ambicje przekładające na efekt praktyczny. Jeśli miałbym szukać podobieństw w odczuciach jakie niegdyś inny film na mnie zrobił, to poszedłbym we wspomnieniach do równie wysokie oczekiwania wzbudzającego (tak wszyscy zachwalali), lecz ostatecznie rozczarowującego swoją naiwnie ckliwą naturą Chłopca w pasiastej piżamie. Nie odczuwam jednak potrzeby zbytniego krytykowania, bo temat ważny i okoliczności interesujące, ale zamiast wstrząsająco-poruszającego dramatu, to tylko ciepła i z nieszkodliwą dawką bezpiecznego poczucia humoru opowieść o wartościowym przesłaniu. Nic ponad to więcej. A więcej by się chciało. Więcej z tej historii wyciągnąć można było.
środa, 26 maja 2021
Una pura formalità / Czysta formalność (1994) - Giuseppe Tornatore
Gdyby ktoś przed seansem ukrył przede mną tożsamość reżysera Czystej formalności, to za sprawą obecności w obsadzie Polańskiego oraz co ważniejsze przez wzgląd na charakter opowieści i specyfikę narracji nie byłoby wykluczone, a wręcz pewne iż uznałbym film Giuseppe Tornatore za jakiś mi nieznany dotąd obraz autorstwa naszego mistrza tajemniczych historii. Myślę że to dość osobliwa w moim przekonaniu sytuacja, że włoski reżyser zatrudniając znane nazwiska obcego pochodzenia i z francuskim aktorem oraz polskim reżyserem/aktorem w rolach głównych, tworzy filmowy spektakl w którym z powodzeniem mogliby zagrać włoscy aktorzy. Nie rozumiem po co, dlaczego? Może po prostu pechowo wpadła mi w ręce wersja włoska, a istnieje też francuska? W tym układzie wajcha w postaci dubbingowania postaci z pierwszego planu odbiera znaczną cześć z naturalności gry i w sporym stopniu w sensie intonacji pozbawia ją tego ważnego przecież waloru. Jest jednak jak jest, może mam niefart albo tak sobie Tornatore wymyślił i trzeba brać jego dzieło takim jakim jest. A jest pod względem atmosfery klaustrofobiczo-schizofrenicznym dramatem o cechach mrocznego thrillera zamkniętego w ramy inteligentnej igraszki z intelektem widza. Ten rozegrany na dwie postaci, teatralny niemal dramat psychologiczny może zarówno kupić widza szczegółami wpływającymi znakomicie na klimat obrazu, jak i tak samo tymi samymi cechami lecz dość archaicznie zastosowanymi, odpędzić od ekranu każdego kto w kinie technicznie leciwym nie odnajduje ani rozrywkowego ani artystycznego spełnienia. Historia to jak się okazało złudna i zdobna w mnóstwo szczegółów, ale w swej istocie (szczególnie z perspektywy tego co w kinie się od tamtego czasu pojawiło) sprana i chyba dość banalna. Gierka z widzem mocnym wówczas twistem zaskakująca, ale bez większych emocji już po czasie przez niżej podpisanego autora powyżej skleconych zdań przyjęta. Tak to widzę, tak też piszę.
niedziela, 23 maja 2021
The Quill - Voodoo Caravan (2002)
sobota, 22 maja 2021
Pro-Pain - The Truth Hurts (1994)
piątek, 21 maja 2021
Masterplan - Masterplan (2003)
czwartek, 20 maja 2021
The Haunted - One Kill Wonder (2003)
środa, 19 maja 2021
Godsmack - IV (2006)
wtorek, 18 maja 2021
Cidade de Deus / Miasto Boga (2002) - Fernando Meirelles
Zanim ostateczny tekst w temacie Miasta Boga sam sobie zaakceptowałem, intensywnie przemyślałem wszystkie zawarte w nim wątki (zaniechałem jednak finalnie ich rozgrzebywania) oraz jak podejrzliwość podpowiedziała poddałem dokładnej analizie konteksty czasowe związane z powstaniem tej dla wielu kinomaniaków ikonicznej już produkcji. Biorąc zatem pod uwagę wszystkie zmienne które byłem zdolny dostrzec i dzięki nim uświadomić sobie ich znaczenie stwierdzam, że po prostu sorry ale Fernando Meirelles tutaj warsztatowo żadnych nowych lądów filmowych nie odkrył. Spieszę donieść, że zanim Miasto Boga serca koneserów podbiło, to w kinach już znacznie wcześniej furorę zrobić musiały brytyjski Trainspotting i meksykański Amores perros. W ich formule wizualnej i montażowym szaleństwie widzę inspirację, stąd nie nazwę brazylijskiego reżysera wizjonerem, tylko bardzo spostrzegawczym i sprawnym naśladowcą. Niemniej jednak jest to tylko taka marginalna w sumie uwaga – techniczny drobiazg, który nie odbiera przecież Miastu Boga nawet odrobiny należnego uznania, a samemu reżyserowi dało pewnie to zapatrzenie w dzieła Boyle'a i Iñárritu znacznie więcej niż on sam zapewne mógł się spodziewać. Miasto Boga stało się bowiem dla niego przepustką do wielkiego Hoolywood, w którym to dalsza kariera rozwija się wciąż obiecująco, chociaż niekoniecznie z takim impetem i takim równym jakościowo efektem jak można było się spodziewać. Wracając jednak do sedna! Jako miłośnik kina, nie aspirujący absolutnie do tytułu znawcy w skórze konesera uważam, iż ponad wszelkie rzemieślnicze nawiązania, to Miasto Boga jest przede wszystkim efektowną sambą - jeśli mam prawo zastosować takie oczywiste taneczne porównanie. Sama w sobie, oparta na autentycznych wydarzeniach historia jest diabelnie ciekawa i potwornie wciągająca oraz pomimo zatrzęsienia aktów przemocy i trudnych do zrozumienia dla cywilizowanego europejczyka ukazanych wydarzeń ze świata totalnej anomii, po prostu ekscytująco jeżącą włos na głowie porcją wstrząsającej, ale jednak pełną gębą fabularnej rozrywki. Szczeniacki półświatek, świadoma policyjna nieporadność - nędza, brud, beznadzieja życia w slumsach i jedyna w niej atrakcja dla gówniarzy, jaką bandycka kariera z gnatem w łapie lub dla odmiany zaćpanie się na ulicy. Zaiste może przez pryzmat nagromadzenia egzystencjonalnego gówna z europejskiego punktu widzenia mało to wiarygodne, jednak dlaczego niby niemożliwe? I dlaczego niby nie atrakcyjne filmowo? Ale to szerszy, całkiem kontrowersyjny temat do dyskusji. Podsumowując, jak zdążyłem już zauważyć, to akurat forma wizualna, w tym przede wszystkim zdjęcia, doskonała żywa praca operatorska i głównie montaż dynamiczny powodują ze Miasto Boga zdobyło status kultowy. Nie przeszkadzało w tym absolutnie, ani doskonałe naturszczykowate aktorstwo, ani też historia wprost z piekła rodem.
poniedziałek, 17 maja 2021
Alabama Shakes - Sound & Color (2015)
niedziela, 16 maja 2021
Dirty Loops - Phoenix (2020)
sobota, 15 maja 2021
Black Pumas - Black Pumas (2019)
piątek, 14 maja 2021
Gräns / Granica (2018) - Ali Abbasi
czwartek, 13 maja 2021
Un divan à Tunis / Arab Blues (2019) - Manele Labidi
Psychoanaliza w Tunisie, czyli Freud w fezie (inaczej tarbusz lub szaszijja) trafia na sceptyczny arabski grunt. :) Wygląda na brawurę, ale okazuje się szaleństwem tylko pozornym, bo sukces terapeutycznego oddziaływania nie zależy od miejsca w którym kozetka postawiona, bowiem ludzie choć przecież wszędzie różni mają podobne z sobą i z życiem problemy. Tytuł ten uparcie przewijał mi się na fejsa ścianie i poddałem się przy nadarzającej okazji tej wzmożonej oddolnej promocji, zakładając iż jeśli tyle osób o nim wspomina to musi sobą reprezentować coś ciekawego. Okazało się że to komedia zagrana dość naturszczykowato (wyjątkiem oczywiście profesjonalizm Golshifteh Farahani), osadzona w egzotycznych okolicznościach, lecz pod względem stylistycznym pełnymi garściami czerpiąca z tradycji lekkiego, nieco zwariowanego obyczajowego kina francuskiego. Poczucie humoru w nim zazwyczaj takie, że nie wszystko co powinno w założeniu śmieszyć mnie rozbawiało, ale też nie często się zdarzało że robiłem miny zaskoczonego zażenowania. Ot to takie kino ubrane w nie zawsze dla europejczyka zrozumiałe konteksty, przeznaczone najlepiej na odprężające niedzielne popołudnie. Kino które ubaw po pachy nie wszystkim zagwarantuje, lecz też nie zanudzi chyba najbardziej wybrednego krytyka całkowicie. Mnie zapewne na dłużej w pamięci nie pozostanie, ale na przykład mojej żonie jako zwolenniczce optymistycznych historii i charyzmatycznych babeczek w działaniu bardzo się podobało.
wtorek, 11 maja 2021
Onkel / Wuj (2019) - René Frelle Petersen
Symbioza w milczeniu, może sekret w niej właśnie w miarę spokojnej równowagi i harmonii we wspólnym życiu leciwego wuja i młodej bratanicy, która poświęca się opiece nad nim i pracy w jego gospodarstwie. Wszystkie wprowadzające sceny świadczą o tym że życie to mimo iż pozbawione ekscytacji, zaspokajające przede wszystkim podstawowe potrzeby, to będące świadomym wyborem i przynoszące bohaterom poczucie bezpieczeństwa i satysfakcji. Ogromny realizm i zupełny brak pierwiastka atrakcyjności obrazu René Frelle Petersen mogą powodować znużenie i przypadkowy widz spod znaku mainstreamowej rozrywki dość szybko zwinie się z kanapy w pośpiechu, bądź poszuka bardziej mu odpowiadającej propozycji. Jednak każdy kto jest w stanie odczuwać kino nie tylko na poziomie chwytliwości, będzie w stanie docenić jego przesłanie. Film z kategorii „wprost o życiu”, bez jakichkolwiek sztuczek wizualnych czy narracyjnej kombinatoryki. Obserwujemy prostą codzienną egzystencję, schematyczne życie pełne powtarzanych rytuałów, ale nie znaczy to że prostymi środkami nie uzyskano sugestywnego rezultatu. Obraz relacji bohaterów mimo że z perspektywy „bez przypisów” jest wymowny i traktuje bez taniej egzaltacji o głębokiej bezinteresownej wdzięczności, oddaniu i przywiązaniu. Zatem ja SZANUJE!
poniedziałek, 10 maja 2021
Papicha / Lalka (2019) - Mounia Meddour
Egzotyczny Algier, dokładnie Algier lat dziewięćdziesiątych. Życie młodych kobiet w społeczeństwie coraz mocniej przesiąkniętym wypaczonymi poglądami religijnych fundamentalistów. Trudne warunki materialnej egzystencji i społeczne nierówności kreowane z jeszcze większą siłą przez dominację przemocowych radykałów. Zaskakująco w moim przekonaniu wciągające kino, szczególnie że arabskie filmy nie zawsze posiadały w sobie cechy mnie akurat angażujące. Autentycznie przejmujący to jednak dramat, pełen drobnych subtelności zarysowujących znakomicie konteksty podczas obserwacji losów bohaterki - pełnych głębokiej poruszającej prawdy o życiu w światopoglądowym klinczu. Ale też film o przyjaźni i młodej miłości - urzekająco podkreślający ich uniwersalizm także w kontekście tylko pozornej egzotyki bliskowschodnich okoliczności. Proste marzenia by żyć tak jak się chce i realizować pasje zawodowe. Marzenia mimo swojej banalności niezwykle trudne do zrealizowania w obliczu postępującej fali ciemnoty ludzi wypaczających sens religii - obrzydzających ją i przede wszystkim podważających jej ludzkie oblicze.
niedziela, 9 maja 2021
Voivod - Voivod (2003)
sobota, 8 maja 2021
Zabij to i wyjedź z tego miasta (2019) - Mariusz Wilczyński
Największe wydarzenie ubiegłorocznego FPFF w Gdyni, główna nagroda i same wyłącznie ze strony zawodowej krytyki superlatywy ocenne - to przekonuje. Lecz jeślibym miał jeszcze jakieś wątpliwości, to jedyny taki mnie osobiście znany, z prawdziwego zdarzenia koneser kina (bo miłośników znam kilku, bardzo szanuje, ale opinia koneserska to inna półka), był zachwycony i swojego entuzjazmu nie krył. Obdarowywał On sowicie swoim wartościowym komentarzem nieświadomych, przekonywał z jakim sztuki skarbem my szarzy farciarze mamy okazję stanąć oko w oko. Ta pasja i żarliwość mnie ostatecznie przekonały, że mimo iż mam do czynienia z działką animacji, to będę miał za jej sprawą okazję zajrzeć głęboko w duszę prawdziwego artysty, ale i jednocześnie człowieka skromnego, człowieka z krwi i kości, z przyrodzonymi mu lękami i wrażliwością. Autobiograficzna opowieść (rodzaj krajobrazu po stracie) Mariusza Wilczyńskiego, to szmat czasu dopieszczana próba zmierzenia się z całym szerokim zestawem okoliczności, w których dorastał, dojrzewał, wreszcie jako ukształtowany facet egzystował. Rysunki jego autorstwa, to jakby kreślone w uczniowskim zeszycie, dla zabicia czasu, głęboko wrośnięte w psychikę projekcje. Proste, surowe, jednocześnie rzecz jasna maksymalnie osobiste i szczere. Rodzaj ekspresji użyty naprawdę ciekawy i wyraźnie zakorzeniony w ambitnej animacji, którą jak przez mgłę pamiętam z peerelowskich czasów, lecz w kwestii odczytu treści, przyznaję mam problem, bowiem dla mnie to nazbyt spory chaos myśli, bez niestety wyrazistej klamry czy w miarę potrzeb podrzuconego klucza. Stąd nie próbuję nawet rozbudowanych wniosków wysnuwać, choć z pewnością autor w swojej świadomie zbudowanej koncepcji takową zawarł. On osobiste przemyślenia i doświadczenia przekazuje, jednak językiem trudno zrozumiałym i by trafić za jego tokiem rozumowania konieczne są przypisy i wyjaśnienia. Bez nich to film zaiste godny szacunku dla włożonej weń pracy, jednak merytorycznie dość strumień niejasny, zagmatwany i w swojej surowej formule jednak chyba odrobinę nazbyt pretensjonalnie wyszukany. Jest w nim nie przeczę, prawda o człowieku, o jego najbliższych i czasie w jakim wydarzenia osadzone - do bólu prawdziwe odzwierciedlenie rzeczywistości epoki. Ona akurat w każdej scenie dla większości znających z autopsji przynajmniej schyłkowe lata komuny dostrzegalna, ale powtarzam, brakuje mi klucza w tym złożonym rebusie, a to rzecz konieczna i fundamentalna w zrozumieniu przekazu i wychwyceniu puent. Mnie to okropnie przeszkadza, bo bez tego, to tylko wycięte z życia intymne fragmenty, przeniesione metaforycznie dłonią za pomocą ołówka na papier i ożywione techniką animacji. Wilczyński nie prowadzi mnie przez tą historie za rękę, bo nie ma w niej też klasycznej wyrazistej fabuły. Porzuca mnie w jej labiryntach licząc że odnajdę tropy i po części je w uniwersalnym przekazie odnajduje, bowiem w tych sekwencjach scen, szczątkowego siebie naturalnie też rozpoznaje. Jednak filmowej dramaturgii w takim błądzeniu jak na lekarstwo i sama symboliczna moc i głębia artystyczna oraz interpretacyjna swoboda, nie zastępuje oczekiwanego w obrazie filmowym napięcia.
piątek, 7 maja 2021
Kaleo - Surface Sounds (2021)
czwartek, 6 maja 2021
Mustasch - A Final Warning - Chapter One (2021)
środa, 5 maja 2021
Royal Blood - Typhoons (2021)
wtorek, 4 maja 2021
Breakfast at Tiffany's / Śniadanie u Tiffany'ego (1961) - Blake Edwards
Mowa tu o filmowym klasyku, ale ja żadnym sposobem nie jestem w stanie uznać wyjątkowości pracy legendarnego Blake’a Edwardsa, gdyż w dwóch fundamentalnych kategoriach odbieram Śniadanie u Tiffany’ego jako obraz zwyczajnie tylko poprawny, którego sława pobudowana została jak domniemam na ładnych buźkach głównych aktorów, którzy nota bene swoją słabością aktorską w decydującym stopniu przyczyniają się do tak druzgocąco brzmiących, moich zaiste subiektywnych maksymalnie wniosków. Aktorskiej nieporadności, wpadającej dokładnie rzecz biorąc w irytującą manierę sztuczności, w sukurs idzie oczywiście cały przesłodko-naiwny obraz sytuacji, który ma się dość swobodnie do literackiego pierwowzoru - autorstwa przecież uznanego za specjalistę od budowania niezwykle sugestywnych portretów psychologicznych swych bohaterów pisarza. Ale dość krytykanctwa, jak i nie będę tutaj pozował na znawcę klasyki współczesnej literatury, którym broń mnie boże nie jestem! :) Pora więc tylko na kilka zdań chociaż elementarnego obiektywizmu, bowiem jest kwestią całkowicie oczywistą, że adaptacja sztuki/opowiadania Trumana Capote, w rękach Blake’a Edwardsa została stworzona według ściśle w tamtej epoce obowiązujących prawideł, jak i dostosowana do obowiązujących ram moralnych i oglądana dzisiaj nie może być poddawana pod osąd bez na własnej skórze rozpoznanych kontekstów kulturowych, mentalnych czy też warsztatowo-zawodowych. Wówczas, zapewne podobnie jak Garsoniera, Śniadanie łamało poniekąd pewne obyczajowe tabu, wyciągając na światło dzienne to, co w rzeczywistości wielkomiejskiej już bez większej żenady funkcjonowało, a co specjaliści od hollywoodzkiego kina w otwartej bezpretensjonalnej formule komedio-dramatycznej odważyli się z sukcesem dla własnych portfeli poddać ocenie ówczesnej widowni. Dzisiaj z tej perspektywy ich praca wygląda nieco komicznie, ale pod względem spostrzegania kina jako sztuki z założenia nie oddającej rzeczywistości jeden do jednego, posiada jednocześnie walory pewnego sympatycznego bujania w obłokach, dla poprawy samopoczucia rzecz jasna. :) W tym sensie rozumiem, że romantyczna opowieść z gatunku spotkania na swojej drodze księcia z bajki, może i musi się podobać szczególnie płci pięknej. Stąd też ten charakterystyczny motyw muzyczny Henry’ego Manciniego, niezapomniany, znany bez względu czy ktoś uznaje siebie za filmowego konesera idealnie łączy się z zaproponowanym emocjonalnym charakterem przeżyć, pod którymi (nie zapominajmy) Truman Capote zawoalował znacznie więcej niż Blake Edwards raczył pokazać.