Bolesny, ale jakże budujący seans. Naznaczony traumą, przemocą i smutkiem, ciepło zatopiony w magicznym realizmie, podkreślającym jego metafizyczny wymiar. Historia Bailey (znakomicie pyskata chłopczyca Nykiya Adams) - dorastającej dziewczyny o gołębim sercu i poetyckiej duszy, nie znajdującej zrozumienia wśród otaczającego ją świata. Przełomem jej życia, jak i przełomem całej opowieści Andrei Arnold, staje się Bird - niespodziewana, dziwaczna i urocza nad wyraz postać w falbaniastej spódnicy czyli smutnooki Franz Rogowski. Bird, który zmienia bieg wydarzeń i uczuć. Postać uskrzydlona, uskrzydlająca, choć sama z podciętym skrzydłem. Film, który napawa nadzieją pośród beznadziei, który drąży duchowe korytarze i ogrzewa od środka serducho. Zostaje tam na zawsze!
P.S.1. Inaczej baśniowo o patusach w klimacie realizmu magicznego, z roztrzęsioną kamerą z łapy, zaskakująco poetycko, kapitalnie zszywając obrazy z dźwiękami, z gigantycznym udziałem duchowego zaangażowania w surowym, szalenie mimo bezpośredniego społecznego przekazu emocjonalnym tonie, gdy właśnie rozprawia się odważnie na ryzykownej, grubo niespasowanej teoretycznie granicy szorstkiego realu i metaforycznego fantasy o marginesie, który nierzadko kocha i opiekuje się bardziej lojalnie najbliższym otoczeniem niż niejeden szanowany i podziwiany biały kołnierzyk.
P.S.2. Za Rogowskiego ptasiego bym „birdmanowo” człowieka ozłacał i osrebrzał bym Keoghana grającego właściwie (ponoć) siebie samego (gdyby nie fart wejścia na drogę aktorskiego sukcesu) oraz będę prócz osrebrzającego-ozłacania twarzy znanych, też komplementował gdzie bym w temat Birda towarzysko nie wpadł całą ekipę naturszczyków, na czele naturalnie z przezajebistą PYSKATĄ CHŁOPCZYCĄ!
P.S.3. Kto w nietuzinkowej nucie siedzi, dostrzeże też niebagatelny wpływ na flow całości nuty brytyjskiej romantycznie łobuzerskiej (Fontaines D.C.) oraz w epizodzie mordkę typa ze (he he) Sleaford Mods.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz