piątek, 23 października 2020

Coheed and Cambria - From Fear Through The Eyes Of Madness (2005)

 


Rok 2005-ty, to czas kiedy fizyczne nośniki trzymały się jeszcze w miarę mocno, mimo że internet wówczas już z rozmachem zawłaszczał nowe terytoria - w tym dystrybucję muzyki właśnie. Wtedy to podczas wycieczki do salonu płytowego i odbywanych systematycznie fragmentarycznych odsłuchów, natknąłem się kierowany rekomendacją prasową na trzeci jak się okazało album Amerykanów funkcjonujących pod oryginalnym szyldem Coheed and Cambria. Pobieżne przesłuchanie From Fear Through The Eyes Of Madness skończyło się  przy kasie (choć z PLN-ami bywało różnie, a zazwyczaj słabo) i nabyty drogą kupna krążek przez następne tygodnie był intensywnie w domowym stereo eksploatowany. Rodzaj to zaskoczenia (umówmy się. :)), bowiem lekka formuła muzyczna w jakiej Coheed and Cambria rzeźbili niemal w ogóle się w moich rankingach sympatii nie pojawiała. Jednako tenże energetyczny "spopowiały" rock, tak samo blisko miał do mainstreamowych list przebojów, jak i (gdy głębiej zjawisko rozpracować) odnalazłby się nie mniej sprawnie pośród kolekcji gorącego zwolennika rozbudowanej formuły definiowanej jako neoprogresywny rock. Główny atut dźwięków zawartych na From Fear Through The Eyes Of Madness widzę tam gdzie ogromna wyobraźnia muzyczna spotyka się z doskonałym warsztatem instrumentalistów, świetnym interpretatorsko stylem wokalnym i możliwe że najważniejsze, całkiem sporą oryginalnością. Trudno na scenie progresywnej wyhaczyć podobnych im "fantastów", którzy nie popadają w megalomanię i twardo stąpają po ziemi, wiedząc że ambitny stuff powinien też nie stronić od wątków chwytliwych, a nawet potwornie przebojowych. Kiedy w tyglu znakomitych pomysłów zmiesza się kapitalną żyłkę do budowania struktur kompozycyjnych dostarczających olbrzymie pokłady różnobarwnych emocji, z rytmicznymi zabiegami, które nawet przez moment nie powodują uczucia znużenia, wtedy to nietrudno o uznanie zarówno u fanów często z dość odległych biegunów. Myślę zatem, że nie byłem wówczas, jak i nie jestem obecnie odosobnionym przykładem szalikowca CoC, który dzięki poniekąd nim właśnie otworzył się na inne gatunki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj