wtorek, 13 października 2020

Michael Collins (1996) - Neil Jordan

 

Niestety względna irlandzka autonomia, uzyskana na mocy Traktatu z grudnia 1921 roku, została odrzucona przez fanatycznych zwolenników całkowitej niepodległości, doprowadzając do głębokich podziałów i zafundowała Republice wieloletnią wojnę domową, pomiędzy protestantami i katolikami. Ale więcej z późniejszych wydarzeń, to już wiedza szersza, przeznaczona dla miłośników historycznych zapętleń, w materiałach źródłowych dostępna, której sorry, ale nie będę tutaj przeklejał. Natomiast to co ważne dla kinofana archiwizującego zawzięcie własne eksploracje, to fakt, iż lata dziewięćdziesiąte ubiegłego wieku, to był wówczas okres największego fejmu wokół nazwiska Neila Jordana. W trzy lata po nakręceniu szczodrze nagradzanego Wywiadu z wampirem i oczywiście w obliczu wysokich oczekiwań artystycznych (wespół z mokrymi snami producentów podnieconych zbijaniem kapitału) dostał Jordan wykorzystując szansę spore środki i podjął próbę zrobienia kina historycznego, a dokładnie biografii (może bardziej kroniki walki wyzwoleńczej) kontrowersyjnego, choć jak się okazało nie skrajnie radykalnego rodaka, który wsławił się nierównym mocowaniem z koroną brytyjską. Posiadał zatem reżyser pieniądze, więc i miał możliwości, ponadto dysponował też gwiazdorską obsadą oraz co najważniejsze, jeszcze wówczas nosem do tematu, wrażliwością estetyczną i po prostu umiejętnością opowiadania rozbudowanych opisowych historii. Jako sławny syn zielonej wyspy, zatopił się w krwawej historii irlandzkiej państwowości i w fabularnym epickim dziele ukazał mainstreamowemu światu współcześnie newralgiczny jej wycinek. Zrobił film jakościowo bez zarzutu, realizacyjnie na modelową modlę lat dziewięćdziesiątych poprawnie - jednocześnie wciągający, momentami wręcz pasjonujący, ale i atrakcyjny także pod względem wizualnym. Mimo powyższych przymiotów nie powtórzył sukcesu spektakularnego Wywiadu z wampirem, a potem było już jakościowo różnie – jak widzę po ograniczonej popularności tytułów, które nie przebiły się do świadomości podobnego mnie masowego widza. Tak myślę teraz i chyba zawsze tak spostrzegałem, że był to jednak zbyt krótki czas Jordana na hollywoodzkim szczycie!

P.S. To sytuacja zaiste dość niezwykła, bowiem mam świadomość istnienia omówionego tytułu od dwudziestu czterech lat, czyli od momentu jego powstania, a jakimś dziwnym trafem przez te z punktu widzenia rozwoju kinematografii niemal wieki go nie obejrzałem. Nie wypożyczyłem go na VHS-ie, nie trafiłem też nigdy na emisję w TV i dopiero teraz dzięki dobrodziejstwu internetu miałem szansę zapoznać się z tak wartościowym biograficznym dziełem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj