środa, 7 października 2020

Idles - Ultra Mono (2020)

 


Poprzednie dwa krążki odkrywałem z pewnym opóźnieniem - teraz oczekując na album numer trzy już systematycznie śledziłem związaną z jego wydaniem strategię promocyjną i wymuszony niejako obecną sytuacją pandemiczną wylew w sieci kolejnych singli. Przedłużać w nieskończoność daty premiery na szczęście nie chcieli, bo prawda jest taka, że cholera wie jak długo rynek muzyczny będzie musiał się zmagać z koncertowym dramatem. Nikt tego nie wie, a wygląda to bez nadużywania histerii wciąż nieciekawie. Tak więc zdrowy rozsądek podpowiedział myślę właściwe rozwiązanie i obecnie już oficjalnie Ultra Mono w całości ujrzało światło dzienne i nie tylko przez wzgląd na mizerne towarzystwo nowych albumów konkurencji przykuwa znaczną uwagę środowiska dziennikarskiego i fanów nie tylko post punka. Można pisać elaboraty charakteryzujące dwie podstawowe składowe, opisywać muzykę i liryki poddawać interpretacji - spłaszczać i dodawać wartości w analitycznym uniesieniu, lecz zamiast to czynić, można podeprzeć się wszystko w zasadzie mówiącym cytatem jednego z głównych aktorów tego wyśmienitego spektaklu. Joe Talbot mówi wprost i oddaje w dwóch zdaniach ducha kontynuowanej z werwą "idlesowej" inicjatywy. "Brzmienie jak siarczysty policzek, po którym twarz piecze cię jeszcze przez godzinę, ale słowa mają działać jak balsam na schorowane dusze. Dawać nadzieję i ofiarować współczucie". To głos anty gwiazdy rocka - głos pokolenia, które żyje tu i teraz i zdany na szóstkę test trzeciej płyty - określający nie tylko stan, ale i jakość w sensie kreatywności, rozwoju i dynamiki procesu ugruntowującego pozycję grupy. Przesz przed siebie lub kręcisz się wokół własnej osi - niby dwa wykluczające się stany, lecz Idles własny twórczy impet kieruje w przyszłość, zarazem zabierając w tą drogę specyfikę wypracowanej formuły - takie z nich szczwane lisy. Trudno się nie zgodzić z tezą, iż na Ultra Mono jest nieco, ale jednak wyraziście lepiej niż na Joy as an Act of Resistance. Nowy krążek wzbudza ogromny szacunek, ale i swoją jakością nie odbiera uznania poprzedniemu - czyniąc go tym samym rdzeniem wokół którego krąży, bez obawy że wyjście poza jego orbitę całkowicie oderwie Ultra Mono od korzeni zapewniającego rozpoznawalność stylu. Wszystko zasadniczo jest lepiej - mocniej i dosadniej. Klimat, nastrój, ale i dynamika oraz chwytliwość - ponadto różnorodność. Przede wszystkim jednak żywiołowo ostentacyjnie, ale pośród niewątpliwych koncertowych killerów znalazło się też miejsce na łagodną refleksję. Bowiem Idles to dziki sceniczne o wielkiej charyzmie, ale też i takie sowy o kontemplacyjnej naturze. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj