czwartek, 7 sierpnia 2025

Cult of Luna - Somewhere Along the Highway (2006)

 

Tak sobie niegdyś przypuszczałem, może zakładałem, że poniżej Eternal Kingdom w dyskografię Cult of Luna się nie zapuszczę, gdyż miałem przeświadczenie, iż im bliżej współczesności nuta Szwedów bardziej przystępną się stawała, a to co u zarania, bądź około zarania powstawało przez trudność elementarną ambicjonalnie trudnego materiału tworzenia mnie nie zasyśnie. Jaki człowiek bywa czasem niemądry (mam teraz takich kierunkowych myśli pulsowanie), gdy czwarty studyjny album post-sludge metalowców z Umeå mózg mój słońcem podmęczony świdruje, że sobie tak bez większej wiedzy spekuluje i nie bierze pod uwagę gdybania elementarnego, że jak nie sprawdzisz to się nie przekonasz i jest ryzyko, iż stracisz sporo emocji wysokiego stężenia do przeżycia. Ja wiem to teraz dobitnie, wcześniej rzecz jasna miałem świadomość że takie historie jak opisywana się zdarzają - nie można ich wykluczyć. Daje tym samym do zrozumienia, że w tym momencie to co się kręci, to mnie bardziej nakręca niż to co znam już z Eternal Kingdom i nie będę ukrywał, iż cieszy mnie to gigantycznie. Początek krążka trafia do mnie prosto i bezpośrednio, a przecież nie jest z rodzaju banalnej nuty przebojowej, tylko wymagającego wysokiego skupienia stuffu, poniekąd głowę gnębiącego. Atmosferycznym, progresywnym i ciężkim graniem to co słyszę obiektywnie nazywam, a subiektywnie dodam, iż ono posiada tak doskonały szlif melodyki do zgłębiania, że nic tylko się zapadać i zapadać pierwotnie wciąż i wciąż i wtórnie nadal i nadal. Wraz z jako czwarty zaindeksowanym And With Her Came The Birds przychodzi jednak lekka konsternacja, ale to efekt szybko przemijający, bowiem takie półakustyczne smęcenie idealnie równoważy moc gitarowej ściany większości numerów i dodaje płycie pożądanej dramaturgii. Jest tutaj jej sznyt i przede wszystkim hipnozy klimat, najbardziej prawdopodobnie w tężejąco uspokajającym i co jakiś czas rozmywającym się Thirtyfour dziesięciominutowym. Ponowne zaskoczenie przychodzi wraz z Dim - przez te przez większość czasu bardziej post rockowo niż post metalowo brzmiące motywy. Kiedy na finał tak słucham/wciągam zamykający album kolejny kolos, to chyba już w półsenności, półpłynności pomiędzy jawą i snem lewitując, uśmiecham się do siebie wymownie i błogo - szepcąc coś z głębi jaźni o nieprzewidywalności procesu rozwoju Cult of Luna i samokrytycznie o nietrafionej intuicji na sto procent wobec Somewhere Along the Highway. Albowiem nie przypuszczałem absolutnie iż ten materiał wyrośnie na mojego faworyta w dyskografii Szwedów - tuż po A Dawn to Fear, przepychając/rozpychając się na drugim stopniu pudła z zupełnie jak czuję innym w szczegółach (doskonałym, ale innym) Vertikal.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj