piątek, 24 marca 2023

The Fabelmans / Fablemanowie (2022) - Steven Spielberg



Tak, to jest to! Staroszkolne kino z wdziękiem wykorzystujące współczesne możliwości techniczne atrakcyjnego dla oczu montażu, postprodukcyjnej obróbki obrazu ogólnie i przede wszystkim zniuansowanej operatorki. Przepięknie wygląda, hipnotyzuje tak wizualnie jak urzeka cudownie nostalgiczną historią, wspaniale wplatając w opowieść o rodzinie i młodzieńczej pasji, motywy i sugestie inspiracyjne dla największych przebojów Spielberga. Oczarowała mnie ta historia, opowiedziana ciepło i subtelnie. Doskonale zbilansowana, ukazująca z dojrzałej perspektywy także wszystko to, co nie było idealne w dzieciństwie największej myślę dotychczas gwiazdy mainstreamowej reżyserii - dzisiaj już wiekowo posuniętej, a mimo to kwoki dla hollywoodzkiego przemysłu filmowego znoszącej wciąż wyłącznie złote jaja. Mamy dzięki Fabelmanom do czynienia oczywiście z introspektywnym spojrzeniem Spielberga na własne dojrzewanie jako człowieka i jako pasjonata. Bez jednak odrobiny megalomanii, najmniejszego nadęcia - harmonijnie wiążąc wątki dramatyczne z pozytywnym przesłaniem, budującymi wspólnie doznanymi doświadczeniami emocjonalnymi osobowość mistrza obiektywu. Tutaj po raz kolejny potwierdza się narracyjny geniusz Spielberga, bowiem Fabelmanów ogląda się niczym uzbrojoną w wartościowe przesłanie i puentę baśń klasyczną, a jednocześnie trudno jej zarzucić jakiekolwiek odpływanie w przesadę metafor czy braku autentyzmu, gdyż eteryczna wręcz poświata archetypicznej kinowej magii, idealnie splata się ze wzruszającym realizmem relacji międzyludzkich (z naciskiem na matka-syn-ojciec oraz tata-mama-wujek Bennie). Kameralnie, lecz i jednocześnie z rozmachem, bez efektów za miliony, bo widowiskowość Fabelmanów opiera się na finezyjnym wykorzystaniu barwnego tła z całym dobrostanem detali w najczystszej formie prostoty podniesionej do rangi ekscytującej sztuki. Już za samą obsadę w postaci pary Williams/Dano na starcie Spielberg zdobywa maksymalna liczbę punktów i ani jednego w czasie seansu nie traci, bo kino autobiograficzne w jego autorskim wydaniu staje się wzruszającym testem na prawdziwie szczerą wrażliwość, nie rezygnując z kapitalnego poczucia humoru (genialny monolog wuja Borisa i scena finałowa z Davidem Lynchem to nie tylko aktorskie majstersztyki). Te emocje to może i banał/truizm/frazes, ale też prawda którą należy podkreślać, kiedy X muza w tak czystej formie dzięki fantastycznemu aktorstwu pozwala je przeżywać. W tym miejscu dodatkowe gromkie oklaski dla Michelle Williams, która mimicznie wchodzi na taki poziom sugestywnej wyrazistości (scena z szafy wyrwie wam serce), iż uznaję, że w tym roku bezczelnie ograbiono ją z należnego jej Oscara. Te pełne empatii oczy bezdyskusyjnie na niego zasłużyły, a Fabelmanów jako dzieło wybitne i istotę kina, historia zapamięta zdecydowanie na dłużej niż bohatera tegorocznej gali oscarowej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj