niedziela, 25 września 2022

Clutch - Sunrise on Slaughter Beach (2022)

 


Zadaje pytanie, dlaczego potencjalnie najlepszy od prawie dekady album Clutch jest tym od chyba zarania ich najkrótszym? Mam z tym do k**** nędzy naprawdę problem i nie jest to sytuacja akurat jednostkowa, ograniczona do przypadku Sunrise on Slaughter Beach, że z jakichś niezrozumiałych powodów na krążku absolutnie wspaniałym brakuje jedno/dwu utworowego domknięcia i zamiast dzieła totalnego, dostaję właściwie poczucie zawodu, kiedy jestem przecież tak cholernie wniebowzięty. Paradoks, pierd***** paradoks i zaiste niewybaczalny żart z fana. Bowiem ja najszczerzej jak jestem w stanie twierdzę, że te dziewięć numerów posiada zarówno wszystko co najlepsze w bezpretensjonalnym rockowym stylu Amerykanów, jak i część z nowych kawałków otwiera drzwi na świeże rozwiązania, które na powrót pozwalają mi wierzyć, że przed Clutch jeszcze wszystko, a nie za nimi już to co najlepsze, a przed nimi już tylko kompulsywne odgrzewania starego kotleta. Tym bardziej, że w kontekście poprzednika Sunrise on Slaughter Beach, to zaledwie odrobinę więcej niż jego połowa czasowa. 57-minutowy, momentami już męczący Book of Bad Decisions i 34-minutowy bohater tej dalekiej od wyłącznie merytoryki refleksji. No o co chodzi? Czy chodzi właśnie o fakt, iż wtedy przesadzili, a teraz w reakcji świadomie pozostawili niedosyt? Coś musi w tym być z takiego myślenia, a ja przypominam, że jestem przez to na nich wkur****, bo nie trzeba było radykalnie, a wystarczyło racjonalnie. Wówczas bezdyskusyjnie uznałbym Sunrise on Slaughter Beach za płytę równą Blast Tyrant (2004) w znaczeniu wagi dla historii Clutch - taka w niej intrygująca siła i kapitalny groove. Kopie i buja, wyciska poty i uspokaja - brzmi potężnie, jest krzepka, ale i ma w sobie lekkość, tudzież charyzmę i transowość. Bo te przynajmniej bardziej rozpasane kompozycje w sensie budowy, to hard rockowe, czy może psychodeliczne stoner rockowe bluesy z progresywnym zacięciem. Z fantastyczną przestrzenią dzieloną pomiędzy instrumentalne wariacje, a bezpośrednie popisy wokalnej retoryki. Mimo pretensji nie dałem chyba najmniejszych powodów do przekonania że nie jestem oddanym fanem SoSB! Bije brawo i opadają mi ręce - k**** jednocześnie. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj