niedziela, 29 lipca 2018

The People vs. Larry Flynt / Skandalista Larry Flynt (1996) - Miloš Forman




Po raz nasty daje do zrozumienia, że mam bzika na punkcie wszelakich biografii postaci ze świata sztuki, szerzej spoglądając ogólnie rozrywki. Filmowa biografia to gatunek, który przyjmuje wbrew rozsądkowi niemal bezkrytycznie, jednocześnie wybaczając ich twórcą często nazbyt wiele, lecz z drugiej strony podążając pod rękę z logiką i doświadczeniem, oglądając mnóstwo tego rodzaju kinowego stuffu, mam też swoje wymagania, które potężnymi standardami są podyktowane. Taką więc wysoko postawioną poprzeczkę stawiam i bez koniecznej konsekwencji finalnie przymykam oczy, bo zwyczajnie słabość moja wobec gatunku większa i w tej walce serca z rozumem zwycięska. :) W przypadku jednak filmu nazwiskiem tak wybitnego reżysera sygnowanego nie muszę niczego wybaczać, bo i naturalnie czego czepiać się nie mam. Stawiam zatem w moim "maksymalnie subiektywnym" rankingu ocenę najwyższą i nie czuję, iż ona zawyżona, bo akurat podyktowana słabością. Bawiłem się podczas seansu wyśmienicie obserwując genialną role Woody Harrelsona, rozczytując fantastycznie choć bez większych fajerwerków skonstruowany scenariusz, przełożony wybornie ręką mistrza na filmowy obraz. Trochę się pośmiałem, odrobinę zadumałem i kilka mniej lub bardziej oczywistych refleksji wysnułem. Mam bowiem z perspektywy czasu, pewnie także ze względu na sentyment do lat kiedy odpowiednio świadomie kino zacząłem odkrywać wrażenie, iż te głośne, wielkie filmy z lat dziewięćdziesiątych, posiadają tą idealnie wyważoną strukturę, w której sama rozrywka w postaci atrakcyjnej zabawy, traktowana jest tak samo priorytetowo jako wartość intelektualna, duchowa i emocjonalna. Ten idealny balans, ta harmonia i równowaga, to też atut biografii Larry’ego Flynta, filmu który będąc w swej wymowie głębokim dramatem, nie popada dzięki rozrywkowemu wentylowi w pretensjonalny moralitet, skądinąd nie pochwalając również prezentowanego w tej historii totalnego życia na krawędzi. 

P.S. Sam Larry to jest jednak kozak nieprzeciętny, bo oto nic skurwiela nie złamało (kalectwo, dragi, szpital psychiatryczny) - typ bezkompromisowy, który w czasach erupcji telewizyjnej rozrywki spod znaku skrajności od nawiedzonego kaznodziejstwa, po erotyczne rozpasanie, wykorzystał ich pozorne zwarcie dzięki wyłuskaniu oczywistego wspólnego mianownika. Kasa jedną i drugą branżę z sukcesem napędzała, w kontekście show o charakterze religijnego, politycznego, czy jawnie hedonistycznego spektaklu dla mas. Walki o kasę pod przykrywką przekonań, wojny o miejsce przy pańskim stole i sławę - na całego z rozmachem. Taki sceniczni drapieżnik jak Larry doskonale czując tą branże czerpał z niej pasjami energię podkręcając nią zainteresowanie i zbijając na niej kokosy. Seks jest legalny, kręci i da się na nim zarobić, więc i wszystkie demagogiczne argumenty przeciw seks branży można sobie wsadzić… głęboko. Konserwatyści, puryści i inni prawi wznoszący okrzyki oburzenia, podnoszący histeryczne larum stoją z tego punktu widzenia na straconej pozycji. Ich krzyki nie pomogą, gdyż zazwyczaj przesiąknięte są tak często hipokryzją, którą jak się okazuje nie trudno obnażyć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj