czwartek, 26 lipca 2018

Niewinni czarodzieje (1960) - Andrzej Wajda




Czytam właśnie biografię Krzysztofa "Komedy" Trzcińskiego, stąd determinowany bieżącą fascynująca lekturą, po latach nieskutecznych podejść w końcu do pokaźnej już listy poznanych klasyków Niewinnych czarodziejów Andrzeja Wajdy dopisałem. Naturalnie dzięki imponującej pracy archiwizacyjnej Magdaleny Grzebałkowskiej dowiedziałem się, iż może nie bezpośrednio, ale jednak pomysł, a dokładnie postać kreowana przez Tadeusza Łomnickiego inspirowana była właśnie osobą Komedy. Nawet jeśli jak pisze Grzebałkowska Łomnicki nie grał Komedy, to próbował być jak on. Sugeruje to wygląd fizyczny (kolor włosów, sposób uczesania), dyspozycje psychiczne i osobowościowe Bazylego, wykonywany zawód, przede wszystkim zaś jazzowa pasja, jak i liczne atrybuty związane z przedmiotami, zarówno w tle jak i na pierwszym planie się pojawiające. Więcej, z tego co pamiętający okres przygotowań do produkcji dodają, Łomnicki w owym czasie zaprzyjaźnia się z Krzysztofem Komedą, odwiedza go w domu, obserwuje przy pracy, jasno i wyraźnie fascynuje się postacią młodego jazzmana. Nie da się zatem uciec od przekonania, iż nie bezpośrednio lecz poprzez liczne sugestie jest to film nie tylko o rodzącym się środowisku intelektualnym mocno powiązanym z jazzem, ale rzecz o jednym z czołowych jego animatorów. W doskonałej młodej i energetycznej obsadzie obok Tadeusza Łomnickiego pojawia wiele postaci powiązanych z szeroko rozumianą kulturą. W epizodycznych rolach Kalina Jędrusik, Jerzy Skolimowski, Roman Polański i będący już wówczas na najwyższym topie Zbigniew Cybulski. Lecz nie oni, choć znakomici oczywiście z racji ról dalszoplanowych w głównym stopniu nadają ton aktorskim popisom. Niewinni czarodzieje to koncert na dwoje - aktorkę i aktora. Przeuroczą w swej błyskotliwości i zadziorności Krystynę Stypułkowską, która myślę, że z dużą stratą dla polskiego kina nie związała swojej zawodowej przyszłości z X muzą i Tadeusza Łomnickiego, który dla odmiany dzięki filmowej kamerze i teatralnym deskom zdobył gigantyczną sławę i uznanie, zapisując się złotymi głoskami w historii polskiego kina. Chociaż technicznie, w sensie realizacyjnym sporo Niewinnym czarodziejom z perspektywy obecnych możliwości brakuje, to jednak nadrabiają tym co stało się we współczesnym kinie towarem deficytowym, czyli urzekającą naiwnością w tandemie z pasją najczystszą. Uroczy, poniekąd poetycki - zmysłowy, romantyczny i sentymentalny, wreszcie czarująco niewinny to obraz. Wyjątkowo klimatyczny i świadomy obraz nocnego życia stolicy oczami pierwszego powojennego inteligenckiego pokolenia. Jego zgrywy, podrywy i serca porywy. Inaczej pisząc dobra zabawa na miarę możliwości i okoliczności - z klasą i kulturą. :) W teatrze dwóch aktorów, w teatrze intelektualnych i emocjonalnych masek niebanalnie o miłości, w której ważniejsze niż fizyczne zbliżenie, jest zbliżenie duchowe i intelektualne. Z doskonałą muzyką autorstwa Krzysztofa Komedy i z imponującymi erudycją dialogami. Kino ubogie technicznie, ale co szczególnie wartościowsze przebogate duchowo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj