piątek, 19 kwietnia 2019

The Little Stranger / Ktoś we mnie (2018) - Lenny Abrahamson




Anglia i pierwsze lata powojenne. Wietrzna Anglia, Anglia dżdżysta – szara, ponura z ludźmi pokiereszowanymi wojennym koszmarem. Wielka posiadłość Hundreds Hall - okazały podupadły obecnie dom, mający lata świetności już za sobą. Jego mieszkańcy to osoby o szlachetnym rodowodzie, teraz żyjący skromnie, balansujący wręcz na granicy biedy. Głównym wątkiem tajemnica, w którą powoli jesteśmy wprowadzani, a której wyjaśnienie do końca nie jest jasne, bowiem fabuła nie przynosi jednoznacznego rozwiązania, dając w zamyśle zapewne pole do różnorodnych interpretacji. Wizualnie obraz pełen światłocieni, mrocznych, często rozmazanych, tudzież przydymionych kadrów. Z klimatem budowanym wiktoriańską i edwardiańską architekturą, bujną przyrodą, smętna muzyką oraz oczywiście wspomnianą powyżej aurą tajemniczości związaną z wydarzeniami, które mają na celu zasiać gęsto niepokój. W Hundreds Hall bowiem dzieją się niewyjaśnione zdarzenia, niewytłumaczalne zjawiska się mnożą, coś wyraźnie wisi w powietrzu doprowadzając postacie do nerwowości na granicy obłędu. Dość banalny pomysł w najnowszym obrazie Lenny Abrahamson mi sprzedaje, którego nawet nie ratuje otwarte zakończenie z przewidywalnym niestety twistem. Przekonująco klimat został zbudowany, dobre aktorstwo tutaj dominuje, ale jakby więcej obiecywał fundament, którym bestsellerowa powieść niejakiej Sary Waters. The Little Stranger w filmowej adaptacji Abrahamsona gubi chyba zbyt wiele, bo jak doczytałem mroczny sekret domostwa, to tylko pretekst do analizy społeczeństwa klasowego. Ja w filmie niewiele w tym kontekście dostrzegam, a bardziej koncentruje się na podążaniu tropem efektu zaskoczenia. Film zyskuje i traci na tym właśnie twiście - zyskuje w oczach mało wybrednych gustów, traci w oczach wyrafinowanych miłośników kina.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj