W porządku, tak bardzo bardzo okej wyszło. Powiedziałbym że starannie trzymając się krytykowanej depresyjnej konwencji założonej - spójnej w niespójności postaw bohatera. Dlatego dla odmiany zamierzam chwalić realizację i interpretację świetnie scentralizowanej wokół Fryca historii jego dobrej miny do złej gry, czyli etapu schyłkowego dość krótkiego życia pośród merkantylnie wykorzystywanego snobistycznego uwielbienia możnych i magnetycznego oddziaływania wrażliwej, utalentowanej postaci na płeć piękną. Czerpania z obu zysków, spożytkowania sławy i uniesieniami fizycznymi z damami się napawaniem. Niestety wszystko co budujące, w obliczu ukrywanej skrycie depresji, jaka wiąże się ze świadomością końca - życia finalizowania w męczarni gruźliczej. Dramat człowieka który odchodzi gdy mógłby w pełni jeszcze żyć obficie, przez co jeszcze trudniejszy do pogodzenia wyrok losu, bowiem on czuje co traci, a traci w panice niemal wszystko. Geniusz przewrażliwiony, pracoholik i egocentryk, skrywający za maską śmieszkowania lęk powodujący skrajne jego miotania. W szalonym tempie przyspieszonego bycia, chaotyczne realizowane potrzeby własne i niekompatybilne najbliższych oczekiwania. Przyjmując co raz nowe ciosy od losu, zamiast zamykający się w skorupie rozczarowania, niepogodzony i z wyboru, odrzucając przyjaźnie osamotniony - w niemal obłąkaniu korzystający z możliwości, zachłystując się skompresowanym czasem jaki pozostał. Chopin odarty z mitu polskiego, bo Chopin z sercem patrioty Polaka, ale z apetytem na ciekawszy, rozrywkowy świat. Interesujące i bardzo smutne (z kina wypełzłem w przygnębieniu) było to zmierzenie się z życiorysem bohatera romantycznego. Od strony merytorycznej nie unikające kontrowersji odzierania postaci z mitologicznej aury, a tym samym oddawania mu należnych cech ludzkich - paradoksów i niedoskonałości. Technicznie wrażenie szczególnie robi scenografia, dekoracje raz pompatycznie bogate, innym surowo ascetyczne - swą surowością ograbiające z nadziei. Bardzo malarskie ujęcie miejsc i ich charakteru, podkreślone doskonałym okiem speców od charakteryzacji i kostiumów. Sceny koncertowe znakomite, bo Kulm doskonały, a w dodatku z instrumentem jak piszą od lat obyty. Dużo podniosłej, docierającej do serca i docenionej muzyki mistrza, mniej tej w teorii niezrozumiałej której jak się sugeruje nie pozwolił pozostawić dla potomnych i ku równowadze samo tło dźwiękowe kontrastowo współczesne, co zagrało, a było ryzyko że nie zagra. Dla odmiany i w kontrze ta nowoczesna elektroniczna oprawa muzyczna - taka koncepcja, która pykła, a podejrzewałem że szans by z narracją się zespoliła wielkich jej nie dawano. Podejrzewam że podjęte decyzje odnośnie kierunku interpretacyjnego oraz postawienie na rozmach dekoracyjny plus trafiony wybór Eryka Kulma oraz większości obsady (w mym odczuciu porywająca Joséphine de La Baume w roli George Sand) sprawiły, iż obraz przez lata będzie dojrzewał, nabierał wartości, stając się w przyszłości wyżej oceniony niż dzisiaj. No chyba że ktoś zdecyduje się przewrócić ten obecnie za sprawą Kwiecińskiego lekko drżący stół na którym spoczywa życiorys Chopina i wstrząsnąć emocjami widza jeszcze mocniej, z jeszcze wyrazistszą obsadą. Nie jest niemożliwe.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz