Zanim
Kogonada zrobił Yang i poszedł obecnie w kierunku spektakularnie
gwiazdorskiej obsady (patrz Wielka, odważna, piękna podróż),
zachęcony chwilę wcześniej romansem z uniwersum Gwiezdnych Wojen
(Akolita), nakręcił skromne ale nie totalnie ascetyczne Columbus,
czyli kino bez właściwie budżetu i tempa, ale z wdziękiem filmu
bezpretensjonalne urokliwego poprowadzone. Obraz o pasji która
łączy, a nawet scala do poziomu wysokiego zaangażowania relacji
emocjonalnej. Fascynując nawzajem bohaterów intelektualnie,
bardziej niż wprost fizycznie, bowiem to film o uczuciach, ale w
których większą rolę od atrakcyjności seksualnej odgrywa
intelektualna część osobowości i oddanie zamiłowaniu do architektury. Obraz o czymś też więcej! O przemijaniu, może tez odcinaniu Pępowiny, a z pewnością o dorosłej, trudnej relacji z rodzicami oraz spuściźnie i
powiązanych obciążeniach, co szczególnie poszerza konteksty i nie
sprowadza tematu wyłącznie do chemii damsko-męskiej. Opowieść
(przymiotniki na jakie natrafiłem to wirtuozerski, jak i
efemeryczny, cichy, kojący) rozgrywająca się w scenerii
porywającej architektury i wspaniałej przyrody, tak samo
interesująco “mówiona” jak i nakręcona z wizualną
wrażliwością oraz filozoficzną oraz kulturową treścią. Coś do totalnej kontemplacji, pozornie prostego technicznie, a bogatego merytorycznie. Nie pierwszy
raz sam talent znaczy więcej niż możliwości finansowe. Korzyści które otwierają drzwi, ale niekoniecznie tak szeroko jak na
potencjał docierania do widowni - tak samo zamaszyście równocześnie jak na rozwój artystyczny i warsztatowy.
P.S. Dla żądnych ciekawostek, gra tu drugoplanowo na ten przykład taki najmłodszych Culkin, któremu na imię Rory.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz