niedziela, 19 października 2025

The Smashing Machine / Smashing Machine (2025) - Benny Safdie

 

Udać się do kina, kiedy najzdrowsza tkanka społeczeństwa lata od rana na ścierze, to zaiste ekstrawagancja, fanaberia nieodpowiedzialności w pełnej krasie. Bowiem poranek i sobota, to tradycyjna domowa porządkowa robota, więc gdy w największej sali kompleksu kinowego dwie góra rozpostarte w czerwonych fotelach sylwetki - sytuacja nie dziwi, nie dziwi. To nie pora na zbytki, nawet jeśli okazuje się (akurat bez zaskoczenia), że na dużym ekranie bezdyskusyjnie filmowy czub tegorocznej tabeli - choć obrazów znakomitych spora konkurencja. The Smashing Machine z Zapaśnikiem Aronofsky’ego i Wojownikiem Gavina O’Connora z natury budzi skojarzenia, lecz poniekąd niedaleko mu też przez właśnie pryzmat okładania po ryju do Fightera Davida O’Russella czy najbardziej archetypicznie sprzed wielu laty bokserskiego majstersztyku Scorsese - choć u Benniego koloru nie brakuje. Krótko pisząc obejrzałem rezygnując arogancko z sobotnich obowiązków dramat IDEOLO. Dzieło w swoim gatunku szczytowe - ciary wielokrotnie zapewniające. Obserwowałem w trzymającej w uścisku akcji nie tylko buzujący testosteron, ale i zajebistą parę aktorską damsko-męską, pomiędzy którą chemia mega mega i takie sceny, jakie mają realnie szansę stać się dla współczesnego kina niemal ikoniczne. Miłość i nienawiść w jednym, z frustracjami i zarazem dowodami oddania bezinteresownego, czyli życie gdy pomiędzy jest siła magnetyczna gigantyczna, lecz trudno okiełznać własne i partnera osobowościowe predyspozycje, wrażliwości słabości, postawy, zachowania często autodestrukcyjne. To kino z właściwym wyczuciem nakręcone, przez życie bez cenzury napisane i zinterpretowane z błyskotliwością kompleksową, w którym klimat narracji wciąga, a gdy akcja przenosi się na ring/oktagon, to dodatkowo prócz kapitanie zrealizowanych wizualnie sekwencji wpier Dolu, dźwięk i nuta z tła miażdży jak w tytule. Łysy chwalony zasłużenie daje z siebie wszystko i nie zdziwi mnie gdy ku wściekłości co roku o laury zabiegających, on zgarnie co najmniej oscarową nominację, a może sprzątnie sprzed nosa największym aktorskiego Gralla. Gra na najwyższych obrotach (fantastycznie inspirowany zapewne przez reżyserskie wizje i podpowiedzi) o dobrym serduchu, pozorom przeczącego inteligentnego, świadomego swojej siły i odpowiedzialnego za krzywdę gigantycznego fizycznie człowieka. Filozofa o posturze byka, absolutnie zarazem o charakterze wykutym w ogniu, jak i pod grubą skórą wrażliwca nieodpornego na ból fizyczny i egzystencjalny. On to jedno bombowe, porywająca u jego boku Emily drugie, ale podkreślę już wprost że bez oka, łapy i lustra Safdie'go zapewne trudno byłoby przede wszystkim jemu wejść na ten poziom, dlatego wytłuszczam jak bardzo reżyser potrafił wydobyć z materii najbardziej intymne emocje. Pokazał (wstrząsnął, poruszył i wzruszył) falującą w rytmie realistycznym historię człowieka pośród mnóstwa naprężonych mięśni, ścięgien nabrzmiałych, żył pulsujących, emocji i zaangażowania. Nieoszlifowany diament w tandemie z braciszkiem nakręcony dawał nadzieje na świetne kino, byłem więc nastawiony pozytywnie i czuję się już po fakcie bez uwag w stu procentach zaspokojony, wyrażając uznanie. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj