Furioza druga, część pierwsza, połowa otwierająca, czyli idzie Cyprian zamykając oczy na jakość, za ciosem! Monetyzuje potencjał na wysokie stężenie hajpu w wielu skrajnych środowiskach. Od kibolskiej braci czy naziolków, po ekstremalnie teoretycznie, a realnie praktycznie smarkaczy w podstawówkach. Żaden to złośliwy wysryw moralizujący, tylko banalna diagnoza sytuacji. Wzniośle epicko, w konwencji teledyskowej o „fajnym chuligaństwie” - braterstwie zadymiarzy, niby z kodeksem niepodważalnym, który w atmosferze pokusy kasy, można przecież złamać. Czuję jak patrzę, że to pierwsze to bardziej niż niezłe było, a to drugie to nie bardzo nieźle niestety. Jakieś nędzne popłuczyny raczej, sztucznością, pozorantką dla efektu wątpliwego napędzane. Teledyskowe, chaotycznie nieczytelne (retrospekcje dzikie), nie skupione na czymś więcej prócz dymanej dla potrzeb kasy wartości braterskiej. Wendety sceny, motywowane (chcieliby) honorem, a realnie chciwością i ambicją władzy. Druga Furioza w pierwszej połowie nawet częściowo nie kopie tak skutecznie jak pierwsza. Może jakby pierwszej nie było to od biedy druga by smyrnęła. Jakby się świetnie aktorzy nie spinali, nie udźwigną, taki to k**** paradoksalnie pusty na otwarcie ciężar. Rozbujała się Furia-Furioza jednak od połowy, złapała rytm, a wątek miłosny jaki się pojawił potrzepał solidnie wiecie, całkiem całkiem. Lepiej późno nic wcale, wydmuszka zamieniła się we wciąż dzikie, ale i zupełnie nie jałowe emocjonalnie i psychologicznie kino, ze scenami miłosnej namiętności - w tym jednej z nich, w rytm numeru w którym lepiej wypada Ania Leon niż Krzysiek Zalewski. Łobuz pospolity z gangsterskimi zapędami, czy nazywając sytuację wprost, psychol na koksie z pozbawionymi skrupułów ambicjami, kocha przecież najmocniej i uderzając z pozycji pospolitej chuliganko-gangsterki (za mocny na stadionowe rozróby, za słaby na gigantów z tradycjami i dostępem do karteli) dostaje ostateczną lekcję pokory. Druga połowa Furiozy Drugiej obija nery w odróżnieniu od pierwszej konkretnie i wywołuje silne emocje, nie musząc wstydzić się swojej jakości, a aktorska porządna sztuka, wreszcie dostaje wsparcie w postaci nie tylko naspeedowanej dynamiki, ale wreszcie i sensu, czy koncepcji z czymś powyżej taniego, stereotypowego efekciarstwa – patrz szczególnie ten myk, gdy z teoretycznie antybohatera zrobić dla hajpu bohatera/wzorzec i na koniec uczynić go przestrogą, a z wroga wpierw szaleńca, a finalnie tego bardziej honorowego i rozsądniejszego. Podzieliłem jak się okazało podświadomie celnie, te prawie trzy godziny z początku polepionych podłej jakości klejem scen na dwa podejścia. Przy pierwszym przysypiałem, więc przy drugim (idealnie wyczułem granicę) towarzyszyła mi zasmażona kaszanka, aby zająć umysł czymś aromatycznie ciekawszym. Okazało się jak widać, że niepotrzebnie, bo w sumie kaszankę wciągnąłem, jednak bardziej niż delektując się jej walorami smakowymi, gapiłem się w ekran jak zahipnotyzowany. Obejrzałem podsumowując, film z tej kategorii, która a owszem wyrządza dużo szkód, ale też niesie ze sobą przestrogę i to Furiozę usprawiedliwia. Najlepiej gdyby jednak nie trwała aż tak długo i naturalnie zawężona została, do tej znacznie jakości wyższej.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz