wtorek, 25 sierpnia 2015

Of Monsters and Men - Beneath the Skin (2015)




Pamiętam jak kilka lat temu charakterystyczny obrazek do singla Little Talks z pierwszego albumu Of Monsters and Man moją uwagę przykuł. Będąc po wrażeniem plastycznej formy chwilę później trafiłem na równie ujmujące wizualizacje do reszty kompozycji z My Head Is an Animal. Krążek w postaci plików wylądował w telefonie i co najmniej kilka razy towarzyszył mi podczas rowerowych eskapad. Potem jednak większej brutalności i energii w muzyce potrzebowałem i siłą rzeczy album na marginesie osiadł. Ani na dłużej w odsłuchu nie zagościł, ani żaden tekst oceniający nie powstał - zwyczajnie o debiucie tej formacji zapomniałem. Jak się okazuje do czasu kiedy to z dwójką powrócili i na nowo swoim brzmieniem mnie uwiedli. Wiem też, iż to tylko chwilowa fascynacja, rodzaj ciekawego urozmaicenia na co dzień słuchanych dźwięków. Kolejna produkcja duetu wokalnego, który iście bajkowy klimat kreuje, robi to na swój oryginalny sposób uwodząc głosem i czarując instrumentalnym pulsem. Jednak ten walor w atmosferze zawarty poddaje się po kilku przesłuchaniach pewnemu znużeniu - numery stają się sztampowe i niemal bliźniaczo do siebie podobne. Takie mam z Beneath the Skin doświadczenia po raz wtóry przy okazji albumów Of Monsters and Man przepracowywane. Proszę bym zbyt opacznie nie został zrozumiany. To na współczesnym pop rockowym rynku płyta wartościowa i zasługująca na uwagę. Ja jednak pomimo otwartego umysłu na wielogatunkowe inspiracje w dłuższej perspektywie nie jestem w stanie poddać się tej magii. Zbyt daleko idąca jednolitość kompozycji zainteresowanie mi odbiera.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj