środa, 27 czerwca 2018

Black Label Society - 1919 Eternal (2002)




Programowo surowy, oparty o wyraziste brzmienie wioseł i sekcji - piski, zgrzyty, masę gitarowych smaczków. Poniekąd toporny, używając określenia mniej dosadnego oszczędny, bo to zaledwie kilka dość prostych riffów na kawałek. Tyle, że ta bezpośrednia formuła chwyta za jaja, gdyż jej brzmienie jest nośne i wraz z wokalem Zakka tworzy monolit hołdujący tradycji grania prawdziwie testosteronowego. Grania z łapy, bez zbędnych kombinacji, pustych fajerwerków, a jak nawet fragmentami bardziej balladowo, to i tak bez pościelowych zapędów. Masywnego, ciężkiego, z wściekłości naładowanego energetycznie, osadzonego w sensie konstrukcji w heavy/hard rockowej tradycji, ale bez pardonu odartego z gatunkowego szołmeństwa na rzecz brutalnej dosadności. Pamiętam, że kiedy 1919 Eternal pojawił się we wszystkich "dobrych sklepach muzycznych", nim to właśnie rozpoczynałem znajomość z dyskografią BLS i przyznaję, że przez jego pozorną toporność szybko nie przebiłem się do rzeczywistego sedna. Album cierpliwie odczekał swoje, do czasu aż doceniłem jego wartość, gdy sam ponad chwilowo atrakcyjne eksperymentatorskie poszukiwania właściwą istotę rocka postawiłem. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj