niedziela, 3 czerwca 2018

Ghost - Prequelle (2018)




Nic świeżego zapewne w tym miejscu o muzycznym wizerunku Ghost nie napiszę, będzie asekurancko, bo po co ryzykować, podobnie jak i poniekąd sam zespół przestał zaskakiwać i osiadł w najbardziej bezpiecznej zatoce. W miejscu, w którym połączył eurowizyjną przebojowość i metalowe korzenie z podniosłymi aranżacjami, które szczęśliwie nie kłują w uszy aż nazbyt nieznośnie napuszonym patosem. Jakbym słów precyzyjnie nie dobierał i nie szukał tych, które miałyby zapobiec użyciu wyświechtanej ostatnio formuły o strefie komfortu, tak ni cholery nie potrafię znaleźć zamiennika, który by bardziej trafnie oddał miejsce, w jakim się obecnie za sprawą Prequelle znajdują. Okopali się czwartym albumem na wcześniej upatrzonej i przez szczególnie dwa ostatnie krążki zdobytej pozycji i teraz w wyrachowanym tonie zdają się spieniężać osiągnięty fejm. Prequelle to zaiste koniunkturalna powtórka, następny dobry album, natomiast dla szalikowców kolejnego wcielenia Papy Emeritusa i ekipy ghouli zapewne doskonały, bo zwyczajnie kompozycyjnie już na poziomie szczytowym. To są kapitalni zawodowcy, którzy wiedzą co i jak grać mają, by utrzymać względnie wysoki hajp na własne stylowe produkcje. Komponenty niezmienne do pracy na rzecz Księcia Ciemności zaprzęgają – kontrowersji odrobinę, mroku sakralnego na anty modłę co nieco, teatralności i chwytliwości od groma. Aranżacyjnym reżimem one potraktowane w celu uzyskania produktu nadal wysokiej jakości, niestety o coraz mniejszej wyrazistości, kosztem spokoju względem wysokich notowań na listach przebojów. Nawet jeśli powyższej tezie zaprzecza nieco numer Miasma, czyli instrumentalna kompozycja z saksofonem tak sprytnie zaaranżowanym, że w żadnym wypadku pośród całej bogatej instrumentalizacji zaskakującym, to on idealnie w strukturę wtopiony daje tylko paradoksalnie do zrozumienia, że Ghost nie boi się urozmaicania ale i poza dobrze znany schemat z rozmachem nie zamierza się wychylać. Takie pytanie podczas nierzadkiego odsłuchu sobie zadaje, czy jest to płyta wyczerpująca temat? Gdzie ewentualnie w przyszłości zawędrują, czy autorska formuła pozwoli im nieco bardziej odważnie złotodajny model przekształcić, czy może według filozofii więcej ostrożności, mniej rewolucji, z każdym albumem będą powszechnieć takimi małymi, jednak uwsteczniającymi kroczkami? Udowodnili jednakże, że dla Szatana nie trzeba śpiewać wyłącznie ciemna nocą, można to z powodzeniem robić kiedy słońce wstaje z rana. Stąd może tych hiciorów ze spokojem duszy podczas przygotowywania porannego posiłku posłuchać każda ceniąca dobrą melodykę niemetalowa mama.

P.S. Słucham od kilku dni bardzo często, bo oto to ohydnie kuszące dzieło wprost z Eurowizji w uszy skutecznie się wlało i za cholerę ze łba wyleźć nie zamierza. Podśpiewuję sobie refreny ochoczo, coraz rzadziej zwracając uwagę na ten wciąż niezrozumiale tandety image. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj