poniedziałek, 25 czerwca 2018

Electric Wizard - Witchcult Today (2007)




Jestem nadal dość świeży w kwestii znajomości dyskografii posępnych Brytoli. Mam znaczące braki, szczególnie odnoszące się do tego, co i jak w riffach rzeźbili jeszcze przed Witchcult Today, który w mojej ograniczonej percepcji na dzień dzisiejszy nadal jest ich startowym krążkiem. Świadomy mimo tego jestem, iż zanim ją nagrali spore perturbacje w składzie zaliczyli, swoją wyboistą drogę z głębokiego muzycznego podziemia przebyli. Traktowani od lat przez maniaków i brać dziennikarską z namaszczeniem własne miejsce odnaleźli w post, czy neo-sabbathowej stylistyce, dodając z premedytacją archetypicznemu brzmieniu Sabbs sporej dawki lepkiego, zgrzytliwego ciężaru i ezoterycznej rytualności, wyhodowanych z pietyzmem na psychodelicznych środkach wyrazu. Ten sound wzorowany na ojcach założycielach, analogowy, organiczny - osiągnięty przy użyciu sprzętu z epoki (czyli wtedy w 2007 roku wiekowo grubo 30+) ma w sobie rodzaj nieprawdopodobnie pociagającego magnetyzmu i niesie ze sobą frajdę w kwestii skojarzenia z estetyką gotyckiego horroru sprzed półwiecza. I wszystko byłoby ok, bo chwytam te retro okultystyczne przeloty w mig, lecz to trochę jednak zbyt obfita dawka zaklęć jak dla mnie. Za dużo materiału wtłoczone na krążek - tak bez potrzeby do oporu, chwilami zbyt rozwleczone, aż po naście minut. Mimo że pod względem melodyki, formuły i wykonawstwa cholernie intrygujące, to przez pryzmat rozmiarów cenię sobie bardziej treściwy ostatni ich krążek, na którym nie doświadczam zbędnej nuty, najmniejszego przesytu, tym bardziej niedosytu (o czym w opozycji, mnie wciąż laikowi z uporem donoszą ci, co się od ponad dwóch dekad na tych "doom-ach" znają. :)).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj