poniedziałek, 16 grudnia 2019

Faith No More - Introduce Yourself (1987)




Jest mus by uzupełnić kolekcję względnie treściwych, okołomuzycznych refleksji wokół dyskografii Faith No More. Mus jest, bo szacunek dla całej ich dyskografii tego wymaga i mus aby w końcu klamrą zacząć domykać ten wieloletni zbiór muzycznych perełek. Będzie odrobinę szerzej niż zwykle i mam obawę, że dla równowagi mniej merytorycznie, ale daje gwarancję że na pewno maksymalnie subiektywnie - bez jakiegokolwiek poddawania się sugestiom otoczenia, które w naturalny sposób starają się zawsze z uporem oddziaływać na osobiste preferencje, a potem "prywatną" opinie. Sprawa w tym momencie jest dla mnie prosta - Introduce Yourself kręciłby się u mnie zdecydowanie częściej, gdybym był na dłuższą metę w stanie zdzierżyć tą osobliwa manierę Chucka i może gdybym po dwójkę sięgnął zanim wpadłem na kultowe Angel Dust i King for a Day... Fool for a Lifetime - gdzie co by tu nie próbować ubierać w eufemizmy Mike rozpierdolił (nie wiem czy tak się jeszcze mówi) SYSTEM! No sorry, ale jakby Mosley nie był swego czasu na tle ówczesnych wokalistów rockowych wyrazisty i jakby nie starał się swoje wokalne niedostatki przekuć w barwne intonacyjne walory, to nie miał człowiek startu do Pattona. To wszystko jest jednak znacznie bardziej skomplikowane niżby się wydawało, bo jak na ironię kiedy WIELKI Mike "wyrugował" z interesu Chucka, to na The Real Thing wyraźnie jego styl ekspresji, przynajmniej w kilku numerach starał się kopiować. Potem jednak, kiedy sam się (prawdopodobnie-spekuluje) zorientował jakim k**** potężnym potencjałem dysponuje, to odpalił na poważnie - daleko z tyłu pozostawiając pamięć po czasach Mosley'a. Powyższa w ch** skomplikowana rozkmina jest wynikiem wieloletniego boksowania się z opisywanym materiałem i nie stanowi mimo wszystko książkowego przykładu straty czasu, chociaż prowadzi uparcie do punktu wyjścia. Bowiem cobym nie kombinował, to w przypadku Introduce Yourself oprócz archaicznego brzmienia tylko o frontmana chodzi - muzycznie przecież to idealny podkład pod WIELKI The Real Thing.

P.S. Pisałem szybko, więc wyszło niedbale. Nie jest mi jednak wstyd.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj