niedziela, 1 grudnia 2019

The Irishman / Irlandczyk (2019) - Martin Scorsese




Irlandczyk to paradoksalnie cyfrowo dopieszczony film klasycznie "analogowy", bowiem z jednej strony ochoczo w post produkcji wykorzystuje najnowsze możliwości obróbki technicznej, szczególnie kiedy scenariusz stawia przed reżyserem wyzwanie związane z koniecznością odmładzania kluczowych postaci, aby ukazać ich życie w wieloletniej perspektywie. Z drugiej natomiast film sprowadzający archaiczną już dzisiaj konwencję narracyjną, osadzoną w jakże charakterystycznym dla Scorsese klimacie kina gangsterskiego, do formuły spotkania z uroczą nostalgią - resentymentem napędzanej filmowej uczty, dla widzów tęskniących za kinem z minionej już dawno epoki. Mimo starań nie w pełni udało się urwać lat aktorskim legendom, bowiem może ich twarze poddane oddziaływaniu sztuczek speców od CGI nie rażą nadmierną sztucznością, tak wszystko powiązane z ruchem owych postaci niestety nie robi już tak w miarę naturalnego wrażenia. Natomiast same kluczowe nawiązania do klasyki kina gangsterskiego (bo film podkreślam, spodoba się tym, którzy co najmniej kilka razy w roku odgrzewają sobie Goodfellas i Casino ;)), zatopionego naturalnie przede wszystkim w estetyce made in Scorsese (ale czuć tutaj także wpływ coppolowski lub nawet sięgający dużo głębiej w przeszłość), dają ogromną frajdę widzowi rozkochanemu w tym ikonicznym już kinie. Wykorzystanie klisz niemal stu procentowe, a świeżości zero, wszelako warsztatowo prima sort - w ogólności wszystko jest tip top: tzn. z gracją prowadzona narracja, porywające dialogi i sposób bycia czy noszenia się środowiska mafijnego, ponadto operatorska finezja i wyobraźnia w kreowaniu zapadających głęboko w pamięć scen, muzyka jako równie ważna cześć budowania kapitalnego klimatu i aktorskie mistrzostwo, które niewielu potrafi tak genialnie pokazać. W sumie nie mam wielu pytań i zastrzeżeń, ale im jestem dalej od kończących dzieło ponad dziesięciominutowych napisów, tym więcej "dziur w całym" się doszukuje, a całościowy obraz traci przez to niestety na wartości i początkowy entuzjazm z ekscytacją zmieszany, sprowadza w sporym stopniu do życzeniowego patrzenia przez palce, niestety tylko właśnie przez "jedyne" 320 minut. ;) Po pierwsze Irlandczyk jest zbyt obszerny, bo te grube trzy godziny z hakiem, jednak bez względu na szlachetne wypełnienie ekranowego czasu to przesada, szczególnie gdy z czterech wyraźnych rozdziałów w moim przekonaniu przynajmniej dwa dużo bardziej spójne dzieła (ewentualnie jedno, ale zwarte) można by wykroić. To oczywiście świadome działanie mistrza Scorsese, który zapewne u schyłku kariery, chciał zwieńczyć dzieło własnego życia tworząc prawdziwą epopeję, w której klamrą spiąłby szeroki wachlarz problematyki jaką starał się eksploatować. Jednak myślę, że zamiast zrealizować opus magnum, udowodnił bardziej swe niezdecydowanie, bądź pokazał związane z zaawansowanym wiekiem zamiłowanie do atencji, a same pojedyncze fascynujące wątki, jakby nie próbował ich atrakcyjnie połączyć, to aranżacyjnie splotły się w nie tak finezyjny wzór jakiego sobie życzył. Nakręcił dynamiczne kino gangsterskie i spektakularną biografię, względnie może przez pryzmat przesłania najbardziej traktat o moralności, a może też od podszewki opowiedzianą współczesną historię Ameryki, bowiem treść wysoce powiązana z polityką i społecznym charakterem oddziaływań zorganizowanej przestępczości. Bezdyskusyjnie kino warte całego tego hałasu jaki wokół niego rozkręcony - dopieszczone i urzekające w rzeczy samej klimatem opartym o wrażenia wizualne i słuchowe, ale niestety cierpiące na przerost formy nad treścią i scenariuszowy bałagan, jako że trudno mi usprawiedliwić nie tylko zbytnio forsowaną mnogość wątków, lecz i sterylny finał, który oprócz banalnej prawdy nie przynosi oczekiwanego emocjonalnego katharsis, uciekając w klimaty rozmiękczonego Sergio Leone z czasów Dawno temu w Ameryce. Mimo że wszystko tu pozornie pięknie gra, to nie wszystko zapada w pamięć tak jakby się chciało i to mnie boli najbardziej. To też nie dając kiedyś dziełu Leone noty maksymalnej, powinienem też oprzeć się pokusie zasadzonej na obowiązku, przyznania wartości absolutnej także Irlandczykowi. 
  
P.S. Alfredo James Pacino i drugi plan - pozamiatane! Byk chwycony za rogi, tudzież Oscar już złapany za nogi! :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj