poniedziałek, 9 grudnia 2019

Ozzy Osbourne - Scream (2010)




Pamiętam, że tuż po premierze z miejsca zawartość Scream bardzo mile mnie zaskoczyła, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, iż dwa poprzedzające go wydawnictwa rozczarowały, cierpiąc mocno przez (maksymalnie subiektywna ocena) płaskie brzmienie, zachowawczość i kompletny brak atrakcyjnych dla ucha pomysłów. Może jeszcze kilka świeżych przesłuchań Down to Earth i Black Rain pozwalało zachować koncentrację, lecz błyskawicznie w tych numerach zaczynało brakować pary. Scream od startu dudniąc jak należy, robiła wrażenie zdecydowanie ciekawszej i żywszej, bez wypełniaczy czy nudziarstwa w stylu miałkich ballad w rodzaju Dreamer. Przyznaję że moja czujność w owym czasie mogła być nieco uśpiona, w związku właśnie z potrzebą ogromną, bym jeszcze chociaż raz usłyszał Ozzy'ego w formie kojarzącej się z No More Tears i Ozzmosis. Szybko jednak pozbyłem się podejrzliwości i jednocześnie zrozumiałem, iż nie ma się o co martwić, a to przekonanie że Scream ma sporo bliżej do tych dwóch legendarnych albumów jest zdecydowanie uzasadnione. Scream to znacznie więcej przestrzeni, fajne melodie, soczyste solówki i zwłaszcza chwytliwe, specyficzne refreny, świetnie eksponujące walory anty śpiewu Ozzy'ego. Brzmienie jest mocarne i tłuste, a instrumentaliści, mimo że nie kojarzeni raczej z topową czołówką i traktowani zapewne jako typowi wyrobnicy, to grają z pazurem i oczekiwanym przez "męża szefowej" zaangażowaniem. ;) A była przecież ogromna obawa, że po latach zmiana na newralgicznym stanowisku gitarzysty, odbije się negatywnie na charakterze materiału, bowiem od momentu kiedy Ozzy wcisnął Wylde'a w miejsce tragicznie zmarłego, wciąż nieodżałowanego Randy'ego Rhoadsa, to właśnie markowe wiosłowanie Zakka w dużej mierze przyczyniało się do modelowania brzmienia solowych albumów ikony. Stało się mianowicie tak, że pomimo iż Gus G. nie wpłynął zbytnio na zmianę maniery, zwyczajnie bez problemu dostosowując się do stylu Zakka, to jednak całość nabrała tak wielce oczekiwanej świeżości. W sumie, to cholera wie co w moim przekonaniu w największym stopniu zadecydowało, że Scream tak wyraźnie wygrywa z Black Rain, bo przecież obsada kluczowej posady producenta się nie zmieniła, a ekipa odpowiedzialna za same kompozycje pracowała z tym samym i nawet wtedy w 2010 roku bardziej zaawansowanym wiekowo Księciem Ciemności. 

P.S. I kiedy od wydania Scream minie wkrótce dekada, Ozzy ni z gruchy, ni z pietruchy oznajmia, że wkrótce ukaże się jego nowy solowy krążek, który po udostępnieniu dwóch singli, jak słyszę zapowiada się naprawdę dobrze. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj