wtorek, 2 kwietnia 2024

Poor Things / Biedne istoty (2023) - Yorgos Lanthimos

 

Merytorycznie z grubsza, rozbudowana o liczne, przyprawiające czasem o konsternację akcenty, wariacja na podstawie wątku z klasycznego Frankensteina, a też i (pobudzona ma wyobraźnia sypnie teraz „oświeconymi” powiązaniami) z Pinokia o stawaniu się posiadającym uczucia z krwi i kości człowiekiem i nawet pomyślałem, że Forrest Gump, przyswajający reguły życia i funkcjonowania międzyludzkiego, ale w szczegółach coś zaskakująco niesamowitego, gdyż Biedne istoty w (he he) istocie, to jest potężniejsza, a na pewno bardziej groteskowa, niż zasugerowane wyżej wątki skojarzeniowe sprawa. Wizualnie, a precyzyjnie operatorsku, spojrzenie „rybim okiem” na wizje Gilliama spotykające pomysły Burtona i one jakby przefiltrowane przez stare nieme kino fantasy zostają stuningowane jeszcze oryginalną wyobraźnią Lanthimosa. Nieźle nie? I gdyby to było mało, to architektonicznie malarsko Gaudi i Dali, z literacką domieszką gatunkową wiktoriańskiego horroru i rozprawy filozoficznej - eksperymentu też, zasadniczo mocno prowokacyjnego. Lanthimosa przecież nic nie ogranicza, bowiem zdobył nie tylko sławę, ale i bezkrytyczne uznanie, więc stać go na fanaberie, a Biedne istoty niewątpliwie mogą być za taką uznane. Zrobi to co sobie nawet pod wpływem najdzikszej fantazji ubzdura i nie będzie miał problemu ze sfinansowaniem najbardziej ekstrawaganckiego projektu, a czymże właśnie nie są Biedne istoty, jak wartościową, jednakże estetycznie fanaberią wyobraźni i błyskotliwie akrobatycznych rozmyślań, którymi można w takiej formule artystycznej się zachwycić i takiej metodzie analitycznej przyklasnąć, ale czy uznać że obecnie jeden z najciekawszych filmowców na tym opanowanym przez ludzkie potwory łez padole, za sprawą swojego najnowszego dzieła poczynił kolejny krok w ewolucyjnym marszu, to mam wątpliwości. Bo raz wszystko pięknie, niby wszystko się zgadza i w punkt wszystko tak jak po genialnym reżyserze można się było spodziewać, ale brak porażających emocji tak gigantycznych jak w Faworycie czy jeszcze mocniej uwypuklonych w Zabiciu świętego jelenia doskwiera i widzę (choć boję się upierać) w Biednych istotach więcej konstrukcyjnego podobieństwa z Homarem, bez względu jak wiele obie produkcje ilustracyjnie i plastycznie dzieli. Dwa Lanthimos poza tym też się tutaj odrobine wprost powtarza, a ni z gruchy ni z pietruchy wbita sekwencja tańca jest, a jakże odlotowa, ale jednak już nie robi wrażenia jak ta wówczas intrygująco-widowiskowa z Faworyty. Rozsupłując tenże intelektualny węzeł o fantasmagorycznym charakterze uprę się (zdecydowałem się jednak), że raczej biorąc pod uwagę mega analityczny, kosztem emocjonalnego sznyt bardziej Homar, ale i finałowe sceny te szczątkowe tylko przez dwie godziny napięcie wynagradzają skumulowanymi ładunkami i puentą otwarcie dosadną - zresztą cała ta historia, ten ekscentryczny traktat o emancypacji nie pozostawia człowieka obojętnym. Przecież to w końcu Yorgos Lanthimos, a nie jakiś tam ktoś jest.

P.S. Na koniec rzucę jeszcze tezę, że aktorsko wypas rzecz oczywista i czapkę z głowy zdejmę by okazać szacunek, ale mam poczucie, iż więcej i mocniej w tym segmencie od zaangażowanych gwiazd przez greckiego geniusza w dwóch ostatnich jego dziełach dostałem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj