sobota, 6 kwietnia 2024

Kroll (1991) - Władysław Pasikowski

 

Jeszcze się łudzę, iż w miarę współczesna to historia polskiego kina, choć kalendarz mi podpowiada, że grube tzw. przed laty, w charakterystycznym transformacyjnym, lekko kiczowatym, bo surowym mocno stylu nakręcona, a tu też w międzyczasie bzzziuuu, czas dodał gazu, Pasikowski z trzecią odsłoną swych sztandarowych Psów powrócił i nie wysłał mnie do kina, ani jakoś nie poczułem potrzeby w streamingu sprawdzać, ale zdopinguje mnie teraz bym w końcu spisał archiwizacyjne teksty, których bohaterem będzie najgłośniejszy jego tytuł. Zrobię to z obowiązku przede wszystkim, gdyż co ja niby miałem wtedy z tego prze-popularnego filmu zrozumieć, kiedy przecież smarkaczem byłem, toż to przecież ja Psy odebrałem w sensie minimum, czyli całej powierzchowności, ale to i tak więcej niż wszystko czego mogę się dowiedzieć obecnie z filmów Vegi. Ale nie o tym teraz, bo zanim Psy, to wpierw Kroll, czyli chronologicznie zanim Psy wpierw o debiucie. Życie koszarowe, drugie życie na kompanii, fala czyli kociarni obcinanie ogonów, znaczy niby to co Falk w Samowolce, ale wcześniej i inaczej. Psychiczna i fizyczna przemoc wobec młodych żołnierzy - dezercja i jak plakat sugeruje, wówczas skutecznie napędzający frekwencje kinową sensacyjny film akcji. Kino wówczas lekko kwiczało, na brak funduszy i na brak tożsamości cierpiało, zatem to tylko i aż tylko polskie kino lat dziewięćdziesiątych, które ma swój jeszcze nieco koślawy urok, a przede wszystkim wyjątkową specyfikę. Z jednej strony niedopracowane produkcyjne, kulejące przede wszystkim pod względem możliwości jakie dobre finanse mogłyby zapewnić, z drugiej niekoniecznie najwyższych lotów aktorstwo, często przerysowane przez nadużywanie wulgaryzmów i przeładowane tanią emocjonalnością, jak i po trzecie poszukujące ważnych tematów i eksplorujące żywe społecznie problemy. Jednak gdyby wyciąć sentyment, to nie bardzo się broni właśnie przez wzgląd na ten słaby produkcyjny sznycik i wszystkie bolączki powiązane z budowaniem nowej po-transformacyjnej polski. Ja w sumie zawsze mam problem z kinem tego okresu, bowiem jednocześnie ceniąc determinację i zaangażowanie reżyserów pokroju Pasikowskiego, nie jestem w stanie z pełną wyrozumiałością, tym bardziej przez palce spojrzeć na te wszystkie kłujące w oczy niedoróbki. Jednak przyznaję, iż jest tu jakiś pomysł operatorski (deszcz musi lać, bez deszczu to lipa) oraz tężejące napięcie i oddając sprawiedliwość, przyznać muszę, że ta pasiko-wszczyzna to nie jest sama tania sensacja, gdyż to pomimo korzystania z chwytliwych patentów przyciągających do ekranów dorastające młodzież, też zawsze ważka i pulsująca intensywnie dzisiaj wciąż tematyka. Pasikowski na tym nie poprzestał i swoją tożsamość szybko odnalazł - z każdym kolejnym filmem długo ją udoskonalał i pielęgnował. Zatem co będę żałował - szacun trochę!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj