środa, 31 października 2018

Loving Pablo / Kochając Pabla, nienawidząc Escobara (2017) - Fernando León de Aranoa




To co najbardziej po seansie w pamięci pozostaje to ten potwornie wyeksponowany brzuch Escobara, czyli „ciekawie” ucharakteryzowany Bardem robi tutaj (rzecz jasna nie wyłącznie fizycznością) bardzo dobrą robotę – który także z każdą upływającą minutą seansu coraz bardziej przekonuje, że to był właściwy wybór castingowy. To samo (prócz brzucha oczywiście) dotyczy właściwie Penélope Cruz, w roli wyfiokowanej gwiazdy kolumbijskiej telewizji, obmacywanej przy każdej okazji obleśnymi łapskami przez króla białego proszku. Wypada ona co najmniej dobrze opowiadając jednocześnie jako narrator historię kariery Escobara i kulisy całej machiny kartelowej spisanej przez kochankę bossa Virginie Vallejo. Zapewne dla rozgłosu i satysfakcjonującego pieniądza mocno podkoloryzowaną relację ze starcia Escobara z gringos. Wojny bezwzględnego półświatka kolumbijskiego z jankeską potęgą urzędową, prowadzonej przez bezkompromisowego i bezlitosnego, tak samo doskonałego przywódcę zorganizowanej grupy przestępczej, jak i sprytnego filantropa wykorzystującego słabości systemu i ludzką naiwność, by tworzyć odpowiednio wyreżyserowany własny wizerunek. Wszyscy Kolumbijczycy swego czasu kochali  el Pablo, bo to przecież był dobry i szczodry opiekun najsłabszych – pewnie co smutne faktycznie jedyny, który zainteresował się ich losem. Nikt wtedy nie pytał skąd miał pieniądze, bo wszyscy radowali się faktem, na co je wydaje. Populistyczny król slumsów, a zarazem gwiazdor elitarnych bankietów, wszechwładny wytrawny gracz korumpujący i uzależniający od siebie niemal wszystkich, co w zasadzie nie zaskakuje zakończył swój żywot dość szybko, bowiem pewność siebie go pogrążyła, a na własne życzenie podsycana eskalacja konfliktu przerosła. I niby wszystko jest w reżyserskiej interpretacji Fernando León de Aranoa w porządku – hollywoodzkie nazwiska grają, dramatyczna historia fascynuje, bo przemoc wstrząsa, a kiczowata latynoska otoczka dodaje jej połysku. Lecz to starcie farsy z tragedią było nazbyt asekuranckie, a miało przecież w sobie zdecydowanie większy potencjał. Stąd pomimo ogólnego braku rozczarowania produkcja pozostawiła we mnie pewien niedosyt, którego natężenie zapewne wzrośnie, kiedy ktoś inny w przyszłości zrobi to lepiej.

P.S. Nie jestem w stanie odnieść się do głosów krytycznych porównujących ten długi metraż z serialem Narcos. Z tego co głośno i wyraźnie fani historii Kartelu z Medellin opowiadanej w odcinkach donoszą, on to właściwie temat w sensie formy i treści wyczerpał, zatem seans Loving Pablo już na starcie był w pozycji zdecydowanie przegranej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj