niedziela, 28 października 2018

Porcupine Tree - Lightbulb Sun (2000)




Na start wyznanie - wstrząsające i bezpośrednie, nie tak dla Lightbulb Sun miłe jakby sama płyta zasługiwała. Nie jest to moja ulubiona płyta ekipy Stevena Wilsona, ale to dla czytających moje wcześniejsze refleksje powiązane z twórczością Porcupine Tree nie jest zaskoczeniem. Ja zwyczajnie dopiero po wydaniu In Absentii zespołem się zainteresowałem i przez dłuższy czas nie byłem w stanie odnaleźć w albumach sprzed roku 2002-ego tego uroku, który pochwycił mnie (i trzyma cały czas) w In Absentii i szczególnie mocno później jeszcze na Deadwing. Oczywiście tak długo Signify, Stupid Dream i właśnie Lightbulb Sun wałkowałem (wcześniejsze to dla mnie nadal przez brak czasu i przede wszystkim chyba potrzeby tajemnica), aż się do nich zasadniczo przekonałem i wartość w nich ukrytą względnie rozpoznałem. Lecz w przypadku krążka z końca ubiegłego millenium nadal pozostaje on w moim spostrzeganiu poniekąd produkcją dwóch kompozycji wysuwających się generalnie przed szereg, mimo iż album jako całość jest spójny i zapchajdziur na nim nie uświadczam. Mówiąc o numerach wyjątkowych mam tutaj na myśli She's Moved On i Hatesong, które od początku idealnie mi przypasowały stając się w moim oglądzie z miejsca jednymi z największych hiciorów Porcupinee Tree w ogólności i w szczególe. Bowiem stanowią zarazem idealny przykład numerów z chwytliwym groovem i nośną melodią (przebój), jak i zawierają w sobie liczne smaczki (ambicja), odbierające możliwość nazywania ich tylko i wyłącznie piosenkami. Fakt mojego większego przywiązania do powyższych kompozycji nie odbiera mi jednocześnie rozumu i w miarę obiektywnego spostrzegania zawartości krążka, stąd napiszę i nie zrobię tego absolutnie wbrew sobie, iż Lightbulb Sun to świetny przykład potwierdzający tylko umiejętności kompozytorskie Wilsona i kompanów - fakt że można idealnie pogodzić piosenkowość z progresywnym charakterem, nie popadając ani w banał, ani nadęcie. Porcupine Tree posiada ten walor w progresywnym środowisku rzadki, że przesada jest mu obca, a jak już gdzieś kiedyś w megalomanię chłopaki wpadli, to ja i tak im jestem w stanie to wybaczyć. Tak teraz cichutko w tle leci zawartość Lightbulb Sun i dociera do mnie przekonanie, iż ewolucja spostrzegania tegoż krążka jeszcze w moim przypadku nie jest zakończona. Miękka elektronika zrośnięta z akustycznym plumkaniem, perkusyjnym groovem, basowymi smaczkami i wreszcie gitarowymi solówkami w onirycznej poświacie jest w stanie jeszcze mnie wkręcić na tyle mocno bym za czas jakiś napisał, że to nie jest już przede wszystkim album She's Moved On i Hatesong - chociaż nigdy nie napiszę, iż to największe dokonanie jeżozwierza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj