wtorek, 24 czerwca 2025

The Cure - Disintegration (1989)

 

Opiekun blogaska, autorem nazywany retorycznie pyta, poniekąd oczywistość cytując, czy Disintegration  to najlepszy i najbardziej popularny album ekipy kierowanej przez tak charakterystycznego jak największe tylko gwiazdy biznesu muzycznego Roberta Smitha. Wiem swoje, bo przecież nawet nie będąc do tej pory fan boye'm kultowego bandu, to egzystując w około cure'owych ostatnio szczególnie klimatach (Grave Pleasures, wcześniej Beastmilk, Whispering Sons a bardziej House of Harm, czy ogólnie sytuacjach muzycznych nowofalowych bądź gotyckich), jakie współcześnie bezdyskusyjnie są na fali i sporo ciekawego w stylistyce się dzieje, to nawet i przez pryzmat doświadczenia i bez detalicznej wiedzy wiem jak z The Cure w postrzeganiu fan bazy jest. Poza tym trudno nie mówić o najbardziej rozpoznawalnym albumie, gdy zawiera on najbardziej reprezentatywna ilość przebojów. Pictures of Yoy, Lovesong i wreszcie Lullaby, a pomiędzy cała esencja stylu grupy w numerach które może nie przebiły się w mainstreamie tak mocno jak rzeczone, ale nie można, bo brak prawa by odebrać im gigantyczną wartość jako kompozycji w karierze znaczących. Przecież nie trudno w ich objęciach tak samo mocno się zatracić, a spójność uznać za kluczową cechę Disintegration jako całości. Albumu obfitego czasowo, ale tak skonstruowanego że nie odczuwa się w żadnym stopniu iż jest nadmiernie obciążony ilościowo, gdyż te numery które dodają do rozmiarów najwięcej posiadają strukturę przemyślanie otwartą i ich hipnotyczny nastrój pozwala zapomnieć się w mijających sekundach i minutach. Klimat i koloryt Disintegration, jego duch i tonacja potrafi wcisnąć się płynnie w najgłębsze zakamarki świadomości i ukoić, choć absolutnie wymowa liryczna nie jest optymistyczna, a ten przytwierdzony do esencji brzmieniowej i poetyckiej twórczości The Cure mroczny, depresyjny romantyzm ma właściwości wysysające ze mnie energię, wręcz do poziomu w jakim musze złożyć się do snu. Disintegration coraz mocniej jednako ze mną rezonuje, tym bardziej, iż daleko mi obecnie do melancholijnego zwątpienia, a kierujący w objęcia Hypnosa manieryzm bardziej mnie odpręża niżby odbierał ochotę na głębsze oddychanie, bowiem paradoksalnie taka nuta jednak w stanie uniesienia szczególnie uczuciowego nie dołuje, a nasyca tym co wzajemność w miłości najpiękniejszego przynosi. Gdy czyta się wybeszające emocje teksty Roberta, to tym mocniej rozumie się co w miłości jest tak magnetyczne i dlaczego tak mocno tęskni się za kochaniem - bardzo proszę luknąć tylko w słowa z Pictures of You. Ja w nie nurkuję i bez granic ekshibicjonistycznie tutaj otwieram, domniemając dlaczego nieprzypadkowo tyle czasu z archiwizacją tak Disintegration, jak i pozostałych krążków The Cure czekałem. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj