niedziela, 22 czerwca 2025

Queer (2024) - Luca Guadagnino

 

Co to było, co to było? Trochę zaintrygowało, nieco przeleciało, a odrobinę się dłużyło. Jak się też rozpoczęło, a jak się skończyło! Szczena może w międzyczasie nie opadała, ale jednak - była konsternacja. Bo się nie spodziewałem, choć nie zaskoczyło mnie to czego obawiać się mogłem. Gorące sceny fizycznej miłości gejowskiej w ilości dość obfitej, to nic w porównaniu z pomysłami wyobraźni Williama S. Burroughsa, poddanej obróbce Guadagnino, by oddać zakręcone psychodeliczne inklinacje. Wizualnie, gdy bez inwazji narkotycznych czy surrealistycznych dziwactw na ekranie, to kino pod względem scenografii (barw, faktur, oświetlenia) przyjemne i aktorsko w kategoriach wręcz sztosu prze ze mnie spostrzegane. Przyznaję że rola ultra zawsze męskiego Craiga nie tylko odważna ale i konkretna warsztatowo - zobaczyłem człowieka w zupełnie innym świetle i wymiarze i śmiem wbrew wcześniejszemu własnemu przekonaniu twierdzić, że posiada gość szerszy niż zakładałem asortyment mimicznych grymasów i gry ciałem potencjał, więc gdyby nie jego kreacja, to mniej byłbym skory do komplementowania. Dzięki niemu oraz postaciom towarzyszącym, ta opowieść o PRAGNIENIACH, oczekiwaniu i przemijaniu w systematycznie zapijanym w barze cierpieniu - w poczuciu że one przekleństwem, że wbrew teoretycznie naturze oraz społecznym normom, nie była tylko mocno wizualnie stylizowana i pomiędzy najbardziej prócz rzecz jasna sensualnych i seksualnych dosadności, wplatała autentycznie poruszający czynnik ludzki. Tym samym jakby z późnych lat czterdziestych lub pięćdziesiątych stylizowane dekoracje w obróbce zapewne cyfrowej i dla równowagi tylko pozornie ni stąd ni zowąd między nimi muzyczne motywy znacznie bardziej współcześnie popularne (tak, wiem że Burroughs dojrzały wiekowo szanował kult rock’n’rolla), nie przejęły roli nadrzędnej i nie napiszę o nich więcej niż o wiarygodnych aktorskich pozach, bowiem w poniekąd sztucznie wizualnym obliczu one ten emocjonalny pierwiastek psychologiczny uwiarygodniły. Pomimo ten wytłuszczony, bardzo realistycznie szczery i kontrastujący z obrazem atrybut, całościowo zagrało jednak dość połowicznie, a ja odnosiłem wrażenie że w sumie gdybym adaptacji (jak donoszą źródła, często autobiograficznej) prozy Burroughsa nie obejrzał, to wiele bym nie stracił. Może gdy ktoś silniej w fundamencie do aranżacji jest zatopiony i potrafi przystępnie wyjaśnić detale tak właśnie prozy, jak i wizji reżysera, otworzy mi się głowa na bardziej usystematyzowane w swojej złożoności psychologicznej interpretacje i dodam wówczas do ogólnej oceny jakiś dodatkowy punkcik, może nawet dwa. Zapraszam, apeluje o pomoc. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj