czwartek, 9 maja 2019

At Eternity's Gate / Van Gogh. U bram wieczności (2018) - Julian Schnabel




Cechą charakterystyczną kolejnej ostatnio po głośnym Loving Vincent biograficznej opowieści o tragicznym życiu Vincenta Van Gogha jest nerwowa praca puszczonej w ruch kamery. Podyktowana zdecydowanie względami artystycznymi, ale efekciarska w istocie zagrywka, która mnie akurat utrudniała odbiór wizualny, a przez wzgląd na formę czy artyzm obiektywnie patrząc niewiele istotnego właściwie do poetyki obrazu wnosząca. Zdaje się ona stąd w tak dużym natężeniu zbędna, a na pewno jako kłopotliwa w odbiorze podczas projekcji mogła być spostrzegana. Film Juliana Schnabela może i w pewnym sensie nabiera dzięki niej oryginalnej faktury (która też mocno kojarzy się ze stylem kadrowania w filmach Terence'a Malica, czy Terry’ego Gilliama) lecz w moim osobistym przekonaniu więcej w wymiarze percepcyjnym Schnabel uzyskuje, kiedy przy akompaniamencie fortepianu i smyczków pozwala operatorowi rozmywać szerokie w miarę ustabilizowane kadry, bądź skupionym okiem kamery spoglądać bohaterom prosto w twarz, miast wirować wokół postaci czy z ich perspektywy spostrzegać najbliższe otoczenie. Niestety większość czasu niemal dwugodzinnego seansu, to meczące dla wzroku ustawicznie lawirowanie pośród konstelacji postaci i pieczołowicie odtworzonej scenografii, z intencją wszczepiania w formę wątpliwego waloru irytująco nadgorliwego artyzmu. A może warto było nie posiłkować się tak zapiekle efekciarską kompozycją ujęć, a skoncentrować wysiłki ponad wszystko na wymiarze psychologicznym i jeszcze bardziej hipnotyzująco plastycznie oddać specyfikę wymagającego poświęcenia oraz wysiłku psychicznego procesu twórczego i wszystkiego, co w różnym natężeniu wpływa na jego złożony charakter. Mimo dyskusyjnego efektu pracy  Benoît Delhomme i nad tym procesem nadzoru reżyserskiego, to wymiar merytoryczny nie powinien rozczarowywać, bowiem cechy osobowościowe i dyspozycje psychiczne Van Gogha zostały ukazane wyczerpująco i sugestywnie, oraz mimo użycia bujanej kamery rola przyrody i jej ekspozycja w świetle słonecznym w kwestii wizualnej potrafiły wzbudzić uznanie. Może ta biografia jest nazbyt elitarnym artyzmem przesycona zgłaszając wybujałe formalnie pretensje, tak samo jak emocjonalnie ma ambicje topić widza w wszechogarniającym smutku. Tyle, że te emocje oddziałują tylko krótkotrwale, gdyż bez wyraźnego zarysowania kulminacji stanowią monotonię pozbawioną efektu zaskoczenia, a formuła artystycznie mdła i jeszcze narracja tak mozolna, że aż nużąca dopełniają efektu przeżywanej męczarni. Dobrze ze obsada jest świetna i dialogi są interesujące, inaczej nie przebrnąłbym przez te 110 minut operatorskiego myszkowania po zakamarkach ascetycznych izb, czy studiowania epickich pejzaży oraz prześwietlania zaburzonej ludzkiej psychiki. A może tak ostro moje odczucia puentując tylko się przekomarzam uciekając bez jakiegokolwiek logicznego ładu i składu w przekorę, wszak potwornie trudno mi pogodzić się z apatią po obejrzeniu czegoś tak dokumentnie przygnębiającego?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj