czwartek, 2 lipca 2020

Entombed - Same Difference (1998)




W karierze długowiecznych zespołów z zasady pojawiały się okresy chwilowego zwątpienia w uprawiany od dłuższego czasu styl. Pojawiała się wtedy równolegle silna potrzeba urozmaicenia oferty, często właśnie prowadząca wprost do niestrawnego eksperymentowania, bądź jak w przypadku Entombed i same Diffrence całkiem ostrego odbicia w rejony, które przynajmniej w teorii mogą otworzyć przestrzeń do szerszej rozpoznawalności. Tak wówczas pod koniec 1998 roku z reguły interpretowana była zawartość piątego długograja legendarnych Szwedów. Wtedy rzadko jednak pośród recenzji pojawiały się wzmianki, że krążek o takim właśnie stylistycznym outficie nie wypadł jednak ekipie dzikich death metalowców jak w znanym przysłowiu (ten tego sroce spod ogona), a był jak myślę, po latach naturalną konsekwencją czynionych od Wolverine Blues kroków. Ożenienie bowiem rzutkiego szwedzkiego death'u z surowym rock'n'rollem, to przecież była fundamentalna powyższego cecha charakterystyczna, a nagrany wkrótce potem To Ride Shoot Straight and Speak the Truth, został jeno nieco dodatkowo podkręcony energetycznym punkiem. Stąd kształt finalny Same Difference sugestywnie opatrzony wymownym tytułem, okazał się tylko poniekąd nową jakością - za cholerę jednak nowym, tym bardziej opatrzonym sporym sukcesem komercyjnym otwarciem. :) Wraz z powrotem do odsłuchów niniejszego, sięgnąłem jak można się domyślić jednocześnie po archiwalne materiały prasowe i doczytałem to co powyżej, jak i też (z czym trudno mi się nie zgodzić), że pomimo puszczania oczka do stacji muzycznych czy radiowych, to wciąż granie w którym mnóstwo agresji, bezczelności i bezkompromisowości, a różnica pomiędzy ikonicznym debiutem, a twórczością z drugiej połowy lat dziewięćdziesiątych polega na tym, że ci goście wzięli się na piątce pod wydziarane intensywnie ramię z kapitalnym amerykańskim groove'm. Nie mocują się, nie szarpią, a idąc chyba całkiem słusznie (a co!) za głosem zespołowego serducha wbijają w europejską szkołę brudnych gitar i szorstkiego wokalu jankeski luz. Nie wiem czy jestem obecnie w gronie mniejszości, czy moje zawarte w krótkim tekście przekonania są odosobnione, ale okazja do ich spisania stała się też szansą na nowe rozpoznanie Same Difference i zaraz natychmiast po, jej nieco bardziej chaotycznej, ale równie ekscytującej poprzedniczki. O czym może wkrótce. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj