wtorek, 7 lipca 2020

Nixon (1995) - Oliver Stone




Legendarny Oliver Stone sporą ilością gigantycznego metrażu swoją filmografię ubogacił i te kolumbryny autorstwa jego z pasją penetrowały nie tylko amerykańską historię, opierając rdzenie o wątki biograficzne kontrowersyjnych postaci. Nixon oczywiście formą nawiązuje do genialnego JFK, a osoba wokół której wnikliwą analizę politycznej kariery tytułowej postaci osnuwa, nieco charakterem też poniekąd może z inną (wziętą na warsztat o prawie dekadę później) i znacząco intensywniej owładniętą obsesją władzy za wszelką cenę kojarzyć. Być może wprost porównanie Richarda Nixona z Aleksandrem Macedońskim to w tym miejscu moje, kierowane wyłącznie skojarzeniami natury filmowej z odważnym aspektem psychologicznym nadużycie. Ale trudno nie wrzucić obu historycznych postaci do wora z okazałym napisem – dobry materiał filmowy, bo kontrowersyjny. Wracając jednak do samej dość luźno interpretowanej biografii Nixona (sam reżyser się do tego w czołówce niejako przyznaje), to nie można było odmówić jeszcze wówczas hollywoodzkiemu mistrzowi kapitalnej żyłki do opowiadania skomplikowanych historii w fascynującym stylu - zarówno fabularnym jak i wizualnym. Nie dam zatem powiedzieć nic złego na temat tej wielkiej produkcji i życzyłbym sobie by jeszcze kiedyś nestor amerykańskiego kina zaskoczył mnie tak świetną formą. Dzisiaj bowiem biorąc pod uwagę jakość najnowszych jego obrazów, taki Nixon jawi się jako jeden z wielu ikonicznych filmów, które zakotwiczyły na zawsze w porcie dzieł decydujących o wielkości nie tylko kina hollywoodzkiego. Wszystko tutaj u Stone’a działa bez zarzutu - od aktorskiej biegłości, po detale w postaci archiwaliów czy fragmentów/wstawek stylizowanych na kręcone sprzętem z epoki. Zabawa fakturą obrazu odbywa się na całego, obficie tłustymi wizualnymi ornamentami nafaszerowane to dzieło. Ale ona artystycznym tylko dodatkiem do ostrego politykowania i błyskotliwego psychologicznego rozpoznania złożoności osoby Nixona, w wielorakich konfiguracjach personalnych. Bowiem film sfokusowany zasadniczo na wydarzeniach decydujących o współczesnym obliczu Stanów Zjednoczonych (jak szerokie ujęcie licznych perspektyw i doskonały warsztat filmowy zobowiązuje), w tle szkicuje genezę i istotę – czyli obowiązkowo wszystko co wyczerpuje jej temat, a sprowadza się do procesu socjalizacyjnego i kształtowania osobowości. Stąd nawet, jeśli zaangażowane polityczne wycieczki Stone’a mogą budzić ideologicznych adwersarzy uwagi, to w sensie warsztatowych umiejętności udowadnia, że tłuste lata twórczości miał naprawdę zasłużenie.

P.S. Rzecz oczywista, fabuła to nie dokument, więc trudno ją rozliczać z ewentualnych historycznych nieścisłości, czy częstego jednak powstrzymywania naukowej monograficznej analizy, na rzecz kinowej rozrywki - czynionej w dużej mierze w naturalnej pogoni za uatrakcyjnieniem faktury, kosztem właśnie dokumentacyjnej rzetelności. Oświadczenie w posłowiu, jak i tekst właściwy rozgrzesza więc mistrza. Jeżeli w ogóle takiego odpuszczenia grzechów z ust niegodnego czyścić mu obuwie historycznego półgłówka potrzebuje. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj