wtorek, 18 listopada 2025

Funny Games (1997) - Michael Haneke

 

Oryginalne Funny Games w kinowej odsłonie, czyli chyba z rozdziewiczeniem najbardziej kontrowersyjnego obrazu Haneke'go podświadomie tyle lat czekałem, aby spróbować go rozgryźć jak już zostanie przez wszystkich możliwych rozgryzaczy rozgryziony i to właśnie w okolicznościach dużego ekranu, z perspektywy nieomal już lat trzydziestu od premiery. Doświadczenie (pomimo próby czasu) wciąż jednak o mocy potwornej, nękający widza eksperyment reżysera od startu do samiutkiej mety. Od chwili gdy totalny jazgot muzyczny (ja to lubię takie a'la pattonowe odjazy coraz bardziej) wyprowadza widza ze strefy komfortu i biedaczysko jeśli nieświadome spieprzać z fotela do lobby kinowego jak najszybciej pragnie, po moment zamknięcia tej nieśmiesznie groteskowej próby odporności tymi samymi ekstremalnymi dźwiękami z przekornie wpatrującą się we mnie mordko-mordką niewinną jednego z oprawców. Rzecz w europejskim kinie wówczas nowa w formie narracyjnej (te mrugnięcia oka twórcy) oraz bezpośrednio przekorna, jak i wprost sadystycznie przegięta aby uzmysłowić/uświadomić jakim to fenomenem jest fascynacja poddawania się świadomego torturom - patrzenia na pozbawioną naturalnie nie tylko wartości jakiejkolwiek ale i po prostu sensu przemocą. Człowiek patrzy na "zabawę" sadystów i jest zniesmaczony, za chwilę wręcz wstrząśnięty i zdruzgotany, ale jednocześnie ciekawi go dalszy rozwój sytuacji - być może licząc że wszystko skończy się jednak happy endem (bo często się kończy), bądź co najmniej scenarzysta wymyśli jakiś twist, który nie pozostawi w stanie porażającej bezradności. Funny nie jest funny - jest mega nie funny. Ocean cierpienia, intensywnej bezsilności - sadystyczna orgia z minimalnym udziałem wizualnej bezpośredniości. W tym tkwi też geniusz przekazu Haneke'go, że nie musiał posuwać się do epatowania krwią i flakami by porządnie pierdo-Lnąć i zryć psychikę. Sprytna, treściwa prowokacja intelektualna level mistrz, ale i niebezpieczna próba charakteru, bo tu nie tylko myślę o brutalny gwałt na widzu chodzi. Tu widza się sprawdza - także w wymiarze niepodatności na nęcący posmak zdobywania przewagi i nią dręczenia. Także metaforycznie.

P.S. Czy Haneke świadomie tworząc ten film jako niemieckojęzyczny, dawał mi coś jeszcze do zrozumienia? ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj