Na podstawie prawdziwych wydarzeń (zostało to dwukrotnie podkreślone), więc jak na kaliber historii wprost niewiarygodne, gdyby nie czasy i miejsce - nie mentalność i pochodzenie. Gruby temat podany jakby nasz Smarzowski z Bałabanowem z tej samej szkoły filmowej się wywodzili i tworzyli nie tylko rodzaj gatunkowy zbieżny, ale i obaj opowiadali z podobnym bezpośrednio surowym, ironicznie makabrycznie zacięciem, bowiem nie trudno dopatrzyć się w Ładunku 200 cech kojarzących z Domem złym czy innymi wizjami naszego dyżurnego specjalisty od gruchotania widzowi kości. Ta sama patologia alko i to samo zepsucie moralne. Może tylko w Kapitanie Żurowie więcej lodowatego, perfidnego psychola, niż w postaciach ze Smarzowskiego. Ogólnie jak dla osoby poznającej w pierwszej kolejności szokujące prace Smarzowskiego, wygląda praca Bałabanowa bardzo bliźniaczo i zarazem różnie, kiedy powgryzać się jednak dogłębniej. Przytoczony Dom zły przykładowo jest zaiste bardziej wizualnie sterylny, niż Ładunek kręcony współcześnie, a wyglądający niemal jak jeden do jednego - jakby w czasach sowieckich byłby powstał. Taki bardziej tutaj Bałabanow autentyczny i przez to jeszcze intensywniej obraz degeneratów dotknięty realizmem zepsucia moralnego i totalnej beznadziei, a najbardziej anty ducha epoki. Niby okres totalitarnej siły władzy, a zarazem anomijnego obłędu, gdy można sobie pod okiem prawa pozwolić na to czego Żurow bez mrugnięcia okiem dokonał. Gigantyczne brawa dla aktora w tą chorą postać się wcielającego, gdyż to absolutnie najbardziej wiarygodny zwyrol obok największych pato-kryminalistów z historii kina. Dodam jeszcze, iż takie same uczucia odpychająco-wymiotne podczas seansu miałem tylko, gdy na Złotą rękawiczkę Fatiha Akina, na którą z polecenia przez kumpla z obrzydzeniem i chorą fascynacją, chowając wzrok za palcami się gapiłem. Myślę, że Ładunek 200 to te właśnie kierunki, czyli najwyższy poziom ludzkiego spierd*****a i makabry plus najwyższy sugestywnej oprawy wizualnej, podbitej tu akurat u Bałabanowa fenomenalnym wykorzystaniem treści muzycznej. Ohyda i obłęd, a w tym wszystkim realizm. Realizm historii i realizm jej opisania, arcy dosadnym językiem kina.
P.S. Mocne, mega mocne „ładunkowe” doświadczenie, tylko że to takie emocjonalne obciążenie które jednak nie przeszywa, zatem nie boli, więc dusza nie cierpi - tylko ono szokuje i wzbudza respekt, tak dla uzyskanego efektu pracy zespołu i tegoż odporności na wpływ działania przy takim totalnie poje****m projekcie.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz