poniedziałek, 1 sierpnia 2016

Napalm Death - Enemy of the Music Business (2000)




Byli i pozostają nadal forpocztą zmetalizowanego grindcore'a mimo, iż niemal trzy dekady od debiutu minęły. Gdzie tkwi ich siła, w jaki sposób osiągnęli niepodważalnie wysoką pozycję w branży, jakby nie protestować także w sporej mierze zależnej od trendów. Ano paradoksalnie w byciu sobą ta moc sprawcza, jakby to banalnie nie zabrzmiało i jakby to określenie nie było ostatnimi czasy przez celebrytów deprecjonowane. Żaden trend ich nie zniewolił, nie miał takiej możliwości, kiedy w składzie grupy sami ponadprzeciętnie świadomi, wyjątkowo inteligentni i o silnej osobowości ludzie. Wystarczy lektura jakiegokolwiek wywiadu z muzykami Napalm Death by zrozumieć o czym tutaj koślawo chcę pisać. Fakt przez te lata sporo się w ekipie Brytoli działo, bo do cholery musiało zważywszy na potencjał i szerokie horyzonty poszczególnych członków kapeli. Nie będę jednak teraz szerzej historii przedstawiał i o analizę wpływu napalmowych muzyków na rozwój ambitnego łojenia czy dogłębnie rozumianej alternatywy się silił. Są mądrzejsi w tym temacie ode mnie i im pozostawiam te głębokie rozważania. Sam być może przy okazji opisywania subiektywnych odczuć względem krążków Napalm Death gdzieś między wierszami wtrącę własne trzy grosze, lecz zastrzegam nie mam ambicji w buty eksperta włazić. Wrzucam od czasu do czasu na słuchawki albumy wyspiarzy i jakie mi emocje wówczas towarzyszą bez zbędnej filozofii napiszę. A zaczynam o napalmach właśnie od Enemy of the Music Business, gdyż dla człowieka, który w poważne zainteresowanie gitarowym mięchem dopiero w połowie lat dziewięćdziesiątych wchodził to naturalne. Nie było opcji by wszystko z miejsca poznać, internetu z wiedzą wszelaką wtedy człowieku nie mogłeś uświadczyć zatem informacje czerpałeś z mniej lub bardziej profesjonalnej prasy muzycznej, ewentualnie od kolesi starszych z odpowiednio właściwym zajobem i cierpliwością do młodzieży. :) Zresztą nie kręcąc, potężna ściana dźwięku i prędkości osiągane przez Embury'ego i spółkę były nie do ogarnięcia u początków mojej metalowej przygody. Moment przełomowy nastąpił w roku milenijnym za sprawą "wroga" właśnie, a recenzje entuzjastyczne znacznie przyspieszyły proces ogarniania miażdżących dźwięków generowanych przez tych muzycznych szaleńców. W przekonaniu wielu, także i moim, teraz znacznie bogatszym od ówczesnego to właśnie tym albumem dokonali nowego otwarcia wkraczając na ścieżkę prowadzącą ich wprost na drogę do doskonałości. W jej kulminacyjnym miejscu symbioza entuzjazmu i dojrzałości, młodzieńczej pasji i dorosłej pokory. Enemy of the Music Business to hipnotyzująca dawka precyzyjnej brutalności, furii nastawionej na miażdżenie wszelkiej hipokryzji, podłości kamuflowanej szerokim serdecznym uśmiechem - pazerności i obłudy. Na poziomie rzecz jasna tekstów jak i dźwięków potraktowanych takim brzmienie, że głośniki zmuszone do zniesienia ekstremalnych przeciążeń. Blasty, punkowe galopady i piekielnie masywne zwolnienia z kroczącymi riffami. Potworna dynamika, obłędne tempo czasem tylko skondensowana masa rozbijana względnie chwytliwym motywem. Soniczny gwałt na moim słuchu i ideologicznych przekonaniach. Za sprawą instrumentów podpiętych pod piece i eksploatowanych w warunkach wykluczających gwarancję producenta oraz dzięki mocy głosu Barney'a wypluwającego z trzewi z przenikliwym publicystycznym zaangażowaniem i wściekłą dosadnością wszystko co go wkurwia, by po wszystkim odnaleźć spokój i sprawiać wrażenie wyjątkowo zrównoważonego człowieka. Właśnie, jak nie jesteś w stanie powstrzymać skurwiającego się na potęgę świata to nie daj chociaż skurwić się sobie samemu i nie pozwól by ta nadęta banda korporacyjnych i politycznych pajaców o frustracje cię przyprawiła! Manifest inspirowany muzycznie stworzyłem. :)

P.S. Osz cholera zakładałem, że tekst będzie znacznie krótszy, a tu paplanina rozrosła się do rozmiarów odwrotnie proporcjonalnych do długości kompozycji Napalm Death. Obiecuje, że nawijając o kolejnych krążkach powstrzymam się od zalewu słów. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj