wtorek, 27 sierpnia 2013

Black Label Society - Mafia (2005)




Czas nadszedł by podzielić się opinią o tym legendarnego Zakka Wylde'a wytopie. Buczy, dudni, kąsa, w popisową manierę się wbija, parska, czasem wzdycha, nawet szlocha, taka to doskonale skondensowana esencja dobrego ciężkiego rocka, kołyszącym groovem i kurzem amerykańskiego południa przesiąknięta. Brodacza skrzekliwie zaciągający wokal ani mierzi, ani olśniewa - idealnie w konwencji, wśród instrumentalnej masy funkcjonuje. Z powodzeniem całościowo ta machina prowadzi mnie po rytmicznych zakrętach i gitarowych wywijasach. Riffowa marka Zakka oczywista i pełno w niej tych charakterystycznych pisków i zgrzytów. Tam gdzie kopać zady ma, tam skutecznie je obija, gdzie natomiast łzę z wnętrza twardziela  ma wydobyć, z równą konsekwencją to czyni. Wysoce przyjemne z grubiańskiej jak i tej wrażliwej strony obcowanie z Mafią, jak w kinowych wersjach włoskiej rodziny, gdzie brutalność i bezwzględność z ciepłem i przywiązaniem do najbliższych koegzystuje. Zaiste istotą funkcjonowania tej ekipy fani się wydają, rozpieszczani szeroką gamą merchandise'u, we wdzięczności i oddaniu grubą gotówką formacji wsparcia udzielają, także koncertowe sale wypełniając po brzegi. Wiem ja co mówię z autopsji, zdarzyło mi się w jednym z takich rytuałów uczestniczyć. ON w centrum i mafia wokół!

P.S. Za oddanie hołdu Dimebagowi osobny szacunek!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj