środa, 7 sierpnia 2013

Jurojin - The Living Measure of Time (2010)




Czekam już niemal wieki na pełne, w postaci longplaya otwarcie kariery przez owych gentelmanów! Od trzech lat zwodzony zapowiedziami i migawkami ze studia, jednak nadal bez namacalnego dowodu satysfakcji - spełnienia dostarczającego. Odkrycie to w mniemaniu moim porywające i może nie do końca to ta sama nisza co Coheed and Cambria, jednakże bez wątpienia ten sam rodzaj dźwiękowej wrażliwości i nieograniczonej wyobraźni. Swoboda malowania dźwiękiem, rytmicznej ekspresji, kreowania subtelnych akustycznych przestrzeni na zmianę z pulsującą witalną, nieszablonowo bogatą, kolorową fakturą iście urzekająca. Eksploracja terenów oczywistych jednak z nowej jakościowo perspektywy - takiej śmiałej plastycznie wraz z egzotycznymi inklinacjami, w pełni w kształcie kompozycji usprawiedliwionych cechą nadrzędną tego albumu. Mistyczne to poniekąd przeżycie porównywalne zapewne z uniesieniami o religijnym charakterze (tymi szczerymi oczywiście - nie sztucznie aranżowanymi) i choć przeżycia o takim obliczu mi zdecydowanie obce to w dźwiękach z albumu tego odnajduje jak myślę takiego rodzaju spełnienie. Żaden to substytut ani parareligijne zabobonne doznanie tylko realne uduchowione maksymalnie doświadczenie. W dobie odhumanizowanej tępej egzystencji taka duchowa strawa niczym łyk świeżego ożywczego powietrza w otaczającym gnębiącym duszącym smogu. Apetyt zaostrzyli wysoce i trudno zapewne im będzie go zaspokoić nadchodzącym pewnie w końcu pełnowymiarowym materiałem, jakkolwiek wierzę w ich możliwości inaczej z drżącymi łapskami i silnie bijącym serduchem nie oczekiwałbym nawiązując do mistyki - na ich ponowne przyjście w chwale!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj