środa, 15 lipca 2015

Málmhaus / Metalhead (2013) - Ragnar Bragason




Nie mam jednoznacznej pewności czy Metahead bardziej razi banałem, czy może udanie aspiruje do miana kina ambitnego. Bo oto z jednej strony powiela modelowo stereotyp zagubienia dorastającej, niedojrzałej jednostki w „niesprawiedliwej” rzeczywistości, która w poczuciu alienacji w otchłań diabelskich dźwięków wpada - kontestuje zasady, w toporny sposób próbuje obnażać hipokryzje oraz z niemocy wrogość wobec bytu najwyższego manifestuje. Z drugiej strony natomiast ten czarno-biały schemat przełamany zostaje postacią kapłana, który zagorzałym fanem ostrej muzy się okazuje, czy postawami społeczności sąsiedzkiej ponadnormatywnie wyrozumiałymi wobec emocjami nakręcanych kryminalnych występków bohaterki. To właśnie te atuty, które z pułapki oczywistości fabułę wyrywają, każąc jednocześnie zadać pytanie czy to nie nazbyt daleko idąca naiwność lub życzeniowe podejście do wymagań wobec postaw ludzkich. Zakładam iż Islandia to zupełnie inna mentalność, bo u nas zapewne bez spektakularnego linczu by się nie obeszło. Nie wyobrażam sobie by nasza prowincja była w stanie tyle empatii z siebie wydobyć w obliczu bezpośredniego ataku na świątynię, czy rozumieć bez histerii w dorastającym ciele i dojrzewającej duszy obecny ból, frustracje, gniew i niepokój. Nie będę jednak teraz użalał się nad kondycją empatii we współczesnej najjaśniejszej Rzeczpospolitej i nadmiernie prowokował dysputy nad powierzchowną rodzimą moralnością zaangażowaną w przemysł pogardy. Optymistycznie trzeba zerkać w przyszłość szczególnie, gdy od innych nacji szlachetne wzorce płyną, przykład praktycznie rozumianych wartości dając. Ten ksiądz z dziarą maskotki Maiden w tym kontekście szczególnie istotny, a jego słowa o Jezusie, który też był outsiderem bez zbędnej metaforyki wprost w sedno trafiające. Akceptuj ludzi jakimi są - prosta filozofia tak bezpardonowo deptana przez instytucję, której w większości marionetkowi funkcjonariusze z takim zaangażowaniem z ambony o ludzkiej godności mówiąc, pustosłowiem dla partykularnych interesów wojują. Z tej perspektywy nie dziwi bezpośrednia wrogość dla pogardy pod miłosierdziem obłudnie zakamuflowanej, pieprzącej dyrdymały w rodzaju "Bóg tak chciał". Naturalny bunt oczywisty i tylko rozumną akceptacją do opanowania. Szczęśliwie labilna osobowość bohaterki tragedią rodzinną zdruzgotana, nieznosząca rozczarowań i w przypływie negatywnych emocji zwyczajne głupstwa podpowiadająca na ludzi rozsądnych i życzliwych trafiła. Była panna zagubiona, została zrozumiana i finalnie uratowana - nie z łap muzyki tylko z cierpienia, bo to film nie o dźwiękach agresywnych, a o traumie z jaką człowiek żyć zmuszony. Trwanie w nieszczęściu, zatracanie się w cierpieniu nie może być wieczne. Przełom musi w końcu nastąpić by kolejnych ofiar uniknąć. Zrozumieli to jej rodzice, pojęła też i ona. W tym chwilami odrobinę groteskowym obrazie z surowym klimatem miejsca i akcji oraz wartościową puentą sporo do odkrycia i chociaż nie jest to w odczuciu moim dzieło o charakterze wybitnym, to skłoniło mnie do kilku istotnych przemyśleń i pozwoliło odkryć fragmentarycznie mentalność pośród pustkowia zamieszkałych Islandczyków.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj