wtorek, 22 sierpnia 2017

At the Gates - Slaughter of the Soul (1995)




At the Gates to mocno specyficzny zespół, bo oto z jednej strony filar i legenda nominowana przez fanów do roli ojca goeteborskiej sceny, z drugiej zaś równolegle band, który zapisał się w historii nagrywając do rozpadu po pięciu zaledwie latach działalności trzy pełnoczasowe albumy (Terminal Spirit Disease to przecież mini z trzema bonusami) z których te sprzed Slaughter of the Soul w żadnym stopniu nie dorównywały mocy rozpętania zamieszania takiego jak rzeźnik dusz. Dodatkowo kiedy ekipa z Goeteborga wchodziła na scenę zwaną umownie szwedzkim death metalem, ona już prężnie funkcjonowała i istniało kilka albumów definiujących jej cechy charakterystyczne. Ferment jaki zapoczątkowali młodzi kreatywni szwedzcy muzycy chcący zaszczepić świadomie lub podświadomie do death metalowej stylistyki elementy, które by ją odróżniały od tego jak grało się metal śmierci za oceanem, wiązał się z licznymi przetasowaniami w składach ikonicznych z dzisiejszej perspektywy ekip. Ustawiczne zmiany natomiast powiązane były z niespokojnymi charakterami niezwykle młodych przecież muzyków i ograniczeniu ich liczebności w dwóch kolebkach szwedzkiej odmiany deathu. Nie będę tutaj obszernej monografii metalowej Szwecji przepisywał, bo ona dla każdego kto w ciężkich dźwiękach obeznany w tej podstawowej wersji znana. Jak ktoś jednak potrzebuje by wiedzę poszerzyć to tutaj tego nie dokona, ale zachęcam by z miejsca zapoznał się z dość licznymi opracowaniami książkowymi, bądź innymi tekstami z łatwością do odnalezienia w sieci. :) Ja tylko zaznaczę, że bracia Björler przed zawiązaniem przełomowej współpracy z Tomasem Lindbergiem podobnie jak on sam i reszta składu rzeźbili metalowe dźwięki w różnych mniej lub bardziej znanych, profesjonalnych czy amatorskich składach. Przypadek, jakieś przemyślane zrządzenie losu, dotknięcie geniuszu może sprawiło, iż to akurat w tej konstelacji osobowej w 1995 roku, po kilku już latach intensywnej współpracy powstał krążek, który od wielu lat stawiany jest za wzór gatunkowej perfekcji. Slaughter of the Soul bowiem uznany został za rodzaj elementarza zawierającego w pigułce wszelkie wskazówki dla młodych adeptów tego rodzaju agresywnego okładania instrumentów - tropy odnośnie odpowiedniego brzmienia i środków wykorzystywanych do jego uzyskania. Pokrótce je tutaj streszczę - dźwięk ma być ostry i ciąć niczym brzytwa, rytmika ma być względnie prosta i wkręcana ustawicznie na wysokie obroty. Bas z gitarami tworzyć ma tandem zwarty, a agresja sekcji i wioseł tryskająca ożeniona z chwytliwą melodyką po linii thrash, poniekąd heavy koniecznie być musi. Całość nie ma prawa być nazbyt rozbuchana, a wszelkie ozdobniki ograniczone do minimum, aby żywiołowy charakter nie był zakłócany mieliznami. Zanim jednak za dostosowywanie do twardych reguł instrumentaliści się zabiorą, powinni uzbroić się w osobę wokalisty, który to na wzór Tompy Lindberga zawodziłby obłąkańczo histerycznie i z odpowiednią mocą oraz charyzmą. Bez takiego rozjuszonego typa za mikrofonem nie ma co myśleć by cokolwiek zbliżyć się do ideału. Ogólnie rzecz biorąc i opierając się na doświadczeniu wydawnictw "poslaughterowych" nie ma i tak większych szans by wzorcu dorównać. On wiekowo zaawansowany, lecz wciąż świeży i inspirujący, a setki albumów z gatunkową etykietą pomimo, że w licznej gromadzie bardzo dobre, a nawet świetne to i tak niezdolne do zrzucenia go z piedestału. 

P.S. To jest fart, lub jak kto woli geniusz prawdziwy, by istnieć tak krótko, a zostawić po sobie płytę ikoniczną. Powrócić po wielu latach, nagrać album i legendę odrzeć z kultu - to już inna historia, pewnie przy okazji At War with Reality tutaj też poddana rzeczowej ocenie zostanie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj